Info

Ten blog rowerowy prowadzi Mariusz vel zarazek z podwarszawskich Marek/Nadmy.
Więcej o mnie. Bikestatsowa tablica.


baton rowerowy bikestats.pl
Poprzednie lata


2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
Mapa wycieczek po górach:





Wypady kilkudniowe

rok 2023
Piwniczna - Beskid Sądecki i Pieniny
(184 km)



Podlasie: Suwałki - Mikaszówka
(306 km)


rok 2022
Beskidy: Rzeszów - Sucha Beskidzka
(500 km)

Kampinos, Płock, Sierpc, Górzno
(375 km)

Górzno
(578 km)

Podlasie
(240 km)

Kurpie, Mazury, Suwalszczyzna
(450 km)


rok 2021
Beskid Sądecki, Góry Lubowelskie, Pieniny
(293 km)

Podkarpacie
(258 km)


rok 2020
Beskidy: Przemyśl - Piwniczna (354 km)

Podlasie: Supraśl - Krynki - Czeremcha
(240 km)

Bieszczady
(108 km)


rok 2019
Beskid Śląski, Żywiecki i Mały
(297 km)

Beskidy: Przemyśl - Piwniczna
(404 km)

Wybrzeże: Świnoujście - Hel
(470 km)


rok 2018
Beskidy: Jasło - Bielsko
(510 km)


rok 2017
Beskid Sądecki i Małe Pieniny
(168 km)

Beskid Śląski, Żywiecki, Sądecki oraz Gorce
(350 km)

Kaszuby i Bałtyk
(111 km)

Bieszczady i Beskid Niski
(190 km)


rok 2016
Beskidy
(467 km)

Górzno II
(238 km)

Górzno I
(308 km)

Roztocze Południowe
(197 km)


rok 2015
Karpaty
(585 km)

Kaszuby
(193 km)


rok 2014
Bieszczady i Beskid Niski
(420 km)

Górzno k/Brodnicy
(205 km)

Góry Świętokrzyskie
(77 km)

Suwalszczyzna
(158 km)


rok 2013
Roztocze Bis
(130 km)

Roztocze
(304 km)

Suwalszczyzna
(373 km)

Pogórze Strzyżowskie i Przemyskie
(240 km)

Jura
(180 km)


rok 2012
Kurpie, Mazury, Suwałki
(405 km)

Suwalszczyzna
(280 km)

Roztocze
(240 km)
Szastarka - Werchrata

Podlasie
(159 km)
Drohiczyn - Nurzec


rok 2011
Roztocze
(226 km)
Lublin - Józefów Rozt.


rok 2008
Polska Egzotyczna II
(444 km)
Terespol - Suwalszczyzna


rok 2007
Polska Egzotyczna I
(370 km)
Terespol - Roztocze



Wycieczki jednodniowe
Wycieczki jednodniowe
rok 2016
 
Na rowerze 113 km: Wyszków i Serock



rok 2015
 
Na rowerze 113 km: Kazimierski Park Krajobrazowy
Na rowerze 130 km: Liwiec i Siedlce
Na rowerze 101 km: Kampinos


rok 2014
 
Na rowerze 101 km: Wyszków - Brok - Małkinia
Na rowerze 86 km: Urle - Sadowne Węgrowskie
Na rowerze 78 km: Urle - Konwalicha - Kobyłka
 
rok 2013
 
Na rowerze 107 km: Puszcza Kamieniecka
Na rowerze 83 km: Mazowiecki Park Krajobrazowy
Na rowerze 120 km: Wyszków, Kamieńczyk, Urle
Na rowerze 92 km: Kuligów, Niegów, Kraszew
 
rok 2012

Na rowerze 105 km: Kurpie: wzdłuż Narwi i Pisy
Na rowerze 110 km: Bug: Arciechów - Wyszków
Na rowerze 77 km: Wioski pod Tłuszczem
Na rowerze 93 km: Topór w Puszczy Kamienieckiej
Na rowerze 52 km: Pogórze Wielickie
Na rowerze 43 km: Kraków - Tyniec
Na rowerze 40 km: Kręcący z burzami
Na rowerze 63 km: Nad Bug
Na rowerze 55 km: Wołomin - Kanał - Zalew
Na rowerze 50 km: Lasy Legionowskie i Białołęka
Na rowerze 110 km: Wyszków i Brok nad Bugiem
Na rowerze 69 km: Pod Goździówkę
Na rowerze 71 km: Wokół Radzymina
Na rowerze 55 km: Kuligów nad Bugiem
Na rowerze 22 km: Rowerem po jeziorku
Na piechotę 15 km: Kampinos
Na rowerze 39 km**: Heavy frost biking ;)
Na rowerze 94 km**: Styczeń Bike Attack ;)

rok 2011

Na rowerze 43 km: Peregrynacja lokalna #6
Na rowerze 71 km: Wzdłuż Osownicy
Na rowerze 65 km: Pulwy i Puszcza Biała
Na rowerze 70 km: Topór - Chrzęsne
Na rowerze 86 km: Cegłów - Nadma
Na rowerze 92 km: Mrozy - Łochów
Na rowerze 226 km: Z Lublina na Roztocze
Na rowerze 98 km: Kawa w Łochowie

OKOLICE KOSZALINA:
Na rowerze 42+35 km: Jamno i Arboretum
Na rowerze 82 km: Gotyckie kościoły

Na rowerze 82 km: Treblinka - Liwiec - Urle
Na rowerze 112 km: Z Ostrołęki do Tłuszcza
Na rowerze 64 km: Z Rząśnika na Pulwy
Na rowerze 72 km: Szewnica - Bug - Zegrze
Na biegówkach Koniec zimy 2010/2011

ROZTOCZE:
Na biegówkach 16 km: do Florianki (Roztocze)
Pieszo 35 km: do Górecka (Roztocze)
Na biegówkach 20 km: do Lipowca (Roztocze)

1726 km - TOTAL*
rok 2010

październik 2010: Jesienny Zalew Zegrzyński 48 km: Jesienny Zalew Zegrz.

OKOLICE KOSZALINA:
czerwiec 2010 24 km: Iwięcino
lipiec 2010 85 km: Wokół jeziora Jamno
czerwiec 2010 74 km: Wokół jeziora Bukowo
czerwiec/lipiec 2010 Mapka zbiorcza (Koszalin)

maj 2010: Lasy Miedzyńskie - Stara Wieś - Liw 118 km: Lasy Miedzyńskie
kwiecień 2010: Dzięciołek - Liwiec - Bug - Rządza 87 km: Puszcza Kamieniecka
styczeń 2010: Wydmy Nadmy Wydmy Nadmy
styczeń 2010: Baza rakiet na biegówkach Baza rakiet

703 km - TOTAL*
rok 2009

pazdziernik 2009: Autem dookoła Polski Dookoła Polski
wrzesień 2009: Topór - Czaplowizna - Kamieńczyk - Barchów 52 km: Czaplowizna
wrzesień 2009: Dalekie - Brańszczyk - Brok - Małkinia 70 km: Dalekie-Tartak
wrzesień 2009: Nieporęt - Kobiałka - Zielonka 45 km: Kobiałka
sierpień 2009: Zambski - Bartodzieje 47 km: Zambski
sierpień 2009: Małkinia - Łochów 67 km: Wilczogęby
sierpień 2009: Urle - Zalew 83 km: Z Urli nad Zalew
lipiec 2009: Wisła i Narew 67 km: Wisła i Narew
czerwiec 2009 58 km: Kamieńczyk
lipiec 2009 61 km: Urle n/Liwcem
czerwiec 2009 111 km: Siedlce
biegówki luty 2009 Śnieg po kostki
biegówki styczeń 2009 Na nartach po okolicy

948 km - TOTAL*
rok 2008

październik 2008 Pożegnanie jesieni
lipiec 2008 Okolice Nadmy II
czerwiec 2008 Okolice Nadmy
kwiecień/maj 2008 Nad Wkrę (108 km)
9 marca 2008 Wesoła Ponurzyca
17 lutego 2008 Podryg zimy nad Wisłą
3 lutego 2008 Sroga zima!
12/13 stycznia 2008 Styczeń Plecień (57 km)

1224 km - TOTAL
rok 2007
22 km - Spacer wyborczy
55 km - Tropem jesieni
31 km - Leśne przejażdżki
40 km - Puszcza Słupecka
57 km - Poligon w Zielonce
82 km - Łąki Radzymińskie
90 km - Wycieczka wałowa

1413 km - TOTAL
rok 2006
32 km - Sylwester w siodle
41 km - Na grzyby
133 km - Czersk
151 km - Treblinka
60 km - Warszawa
71 km - wokół Zalewu
80 km - Tłuszcz
45 km - Kampinoski PN
118 km - Nowe Miasto
31 km - Jez. Zegrzyńskie

1227 km - TOTAL


rok 2005
40 km - rezerwat "Łęgi"
101 km - Mińsk Maz.
58 km - Legionowo
91 km - Wyszków
55 km - Ossów
60 km - Warszawa
50 km - Kuligów
166 km - Wyszogród
88 km - Otwock
40 km - Kanał Żerański

749 km - TOTAL

rok 2004
150 km - Węgrów
101 km - Stanisławów
115 km - Modlin
90 km - Urle (Liwiec)
55 km - Załubice

511 km - TOTAL

* - wszystkie TOTALE dotyczą dystansu przejechanego na rowerze

** - dystans skumulowany kilku wycieczek
Archiwum wpisów na blogu
A przed Bikestatsem było tak...
Tatry, moja druga pasja...
Obserwowane blogi






stat4u
Wpisy archiwalne w kategorii

Beskidy 2018

Dystans całkowity:510.48 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:46.41 km
Więcej statystyk
Dystans:
8.48 km

Powrót z Bielska + galeria

Sobota, 13 października 2018 · dodano: 01.11.2018 | Komentarze 1


Beskidy 2018 - galeria zdjęć






Dystans:
39.73 km

Wisła - Bielsko

Piątek, 12 października 2018 · dodano: 01.11.2018 | Komentarze 5


Piątek. Ostatni dzień i pożegnanie z Beskidami.
↗ 1627m, 40 km, mapazdjęcia

Po śniadaniu siadam na rower i prosto z podwórka zapuszczam się w góry. Miejsce gdzie spałem to jeden z ostatnich domów pod lasem. Najpierw żółtym szlakiem na Trzy Kopce, skąd po krótkim popasie zjeżdżam w dolinę pod Świniarką, bo po chwili znów wspinać się zielonym szlakiem na Stary Groń. A tam jakaś w miarę nowa (jak potem sprawdziłem - kilkuletnia) wieża widokowa. Nie spodziewałem się jej (muszę chyba odświeżyć kolekcję posiadanych map - niektóre mają już po 10 lat)... Z Gronia zjeżdżam do skąpanej w słońcu wsi Brenna. Sporo tam cywilizacji, a i ludzi niemało, bo rozpoczyna się bardzo pogodny weekend.

Przecinając wieś natrafiam na bardzo dogodny do mycia bród i urządzam kąpiel dla roweru (aby nie zakłócać poczucia estetyki moich jutrzejszych współpasażerów w pociągu). ;) Po tych zabiegach kupuję też parę pamiątek na okolicznym straganie i czym prędzej uciekam w góry. A dokładniej podjeżdżam do schroniska na Błatnią, gdzie spożywam piwo. Przed schroniskiem przebywa hałaśliwa grupka turystów, dlatego żałuję, że nie zatrzymałem się w cichym i spokojnym Ranczu Błatnia, położonym nieco niżej. Grupa jednak z czasem się zmywa, a ja korzystając z chwili czasu załatwiam sobie nocleg w Bielsku oraz bilety na poranny pociąg do Warszawy.

Spod Błatniej jadę jeszcze wygodną drogą na Klimczok, gdzie w promieniach zachodzącego słońca napawam się ostatnimi widokami. Dalej jest Szyndzielnia i wilgachne schronisko, spowite już szarówką kończącego się dnia. Mijam tam kilku "rowerzystów" na górskich ebajkach, czyli dwukołowych pojazdach z elektrycznym silniczkiem. ;) Wyraźnie zrobiła się moda na takie pojazdy - zwłaszcza w pobliżu dużych aglomeracji (jak Bielsko). Dla mnie nie są to rowery, ale i tak wolę gdy mija mnie gość na czymś takim, niż na motorze krosowym albo na kładzie.
Tymczasem przed schroniskiem pożegnalne piwko i rozpoczynam dłuuugi i nieco szaleńczy zjazd szutrówką w dół na Dębowiec, mijając przy okazji sporo różnych nowych single tracków utworzonych chyba niedawno w tej okolicy. Nie skusiłem się jednak na żaden, bo już ledwo co było w lesie widać. Z Dębowca DDRami wzdłuż Al. Armi Krajowej docieram co schroniska PTTK w centrum Bielska i na tym w zasadzie moja parodniowa wycieczka się kończy. W sobotę pociąg odjeżdża koło 11-tej, będzie więc można porządnie się wyspać... :)

(wszystkie dni chronologicznie)






Dystans:
41.77 km

Zwardoń - Wisła

Czwartek, 11 października 2018 · dodano: 01.11.2018 | Komentarze 2


Czwartek. Pora na Beskid Śląski.
↗ 1133m, 42 km, mapazdjęcia

Pora na ostatnie beskidzkie pasmo tego wyjazdu. Zauważyłem, że z każdym kolejnym dniem oraz im dalej na zachód, tym bardziej robi się kolorowo. Jestem świadkiem rozkwitu jesieni w górach - od nieśmiałych barw w Beskidzie Niskim, po cały w żółciach i pomarańczach Żywiecki i Śląski. 
Opuszczam rano Zwardoń - oczywiście w promieniach słońca - i pedałuję raz w górę, raz w dół po rozłożonej na malowniczych pagórkach wsi Koniaków. Jest tu gdzie zmęczyć łydy oraz można do woli napatrzeć się na dalekie krajobrazy. 
Okrążam Ochodzitą - miejscową górkę z przekaźnikiem zupełnie nieświadomy widoków, jakie roztaczają się z jej szczytu. No cóż - zajrzę tam następnym razem. :) Tymczasem uzupełniam zapasy w sklepie i rozpoczynam podjazd na główny cel tego dnia - Baranią Górę w Beskidzie Śląskim. 

Podjazd niebieskim szlakiem do schroniska PTTK obfituje w dalekie widoki oraz w jesienne kolory, a do tego jest niemożliwie gorąco. Mimo całkowicie letniego wdzianka, wprost leje się z czoła... 
Samo schronisko mocno mnie zaskakuje. Rozpieszczony poprzednimi klimatami spodziewałem się nie wiadomo czego, a tymczasem na Przysłopie stoi jakaś taka brzydka bryła hotelu rodem z PRL. Budynek wygląda za to na niedawno wyremontowany i bardzo czysty. Pożywiam się czymś tam i szybko opuszczam to miejsce, kontynuując wspinaczkę na Baranią. Jest nieco mozolna, bo szlak jest stromy i najeżony kamieniami.

Na samym szczycie nie ma zbyt wiele osób. Najpierw napatruję się do syta na to co widać z wieży widokowej, a potem odpoczywam przez dłuższy czas na oddalonej nieco ławeczce. Jestem już w trybie lajtowym, wiem że to przedostatni dzień. Nigdzie się nie spieszę i gdzie tylko można ładuję akumulatory. Czuję, że w tym roku trudno już mi będzie wrócić w góry, bo przecież to jesienne lato nie może trwać bez końca. ;)
Z Baraniej sprowadzają w dół malownicze ścieżki i drogi. A wszystko to przez degradację lasu, która miała tam miejsce. Lasów szkoda, ale za to jaka widoczność... 


Zjeżdżam na Magurkę Wiślańską, a potem jeszcze niżej i tuż przed szczytem nazywanym Gawlas i odejściem w lewo szlaku żółtego odkrywam jeden z piękniejszych punktów widokowych tego wyjazdu. Jest to taka mini wychodnia skalna, czy może tarasik, na którym można odczuć, że ma się "kawał świata u stóp". No może z tym kawałem świata to przesada, ale widać dużą cześć Żywiecczyzny, z Jeziorem Żywieckim oraz Żywcem włącznie. Ma się tam też wrażenie, że nogi zwisają nad przepaścią. :) Otwieram sobie Brackie i spędzam na tej wychodni naprawdę dużo czasu, tym bardziej że dziś czeka mnie już "tylko" dłuuuugi i przyjemny zjazd do Wisły na nocleg.



Po pewnym czasie ruszam dalej. Zjazd idzie gładko, bo okazuje się być wygodną szutrową drogą bez niespodzianek, za to wiodącą długim grzbietem Cienkowa, odchodzącym na zachód od głównej grani. Po drodze zaliczam kilka pitstopów na kolejne dawki widoków, aż wreszcie docieram do zamkniętej już po sezonie, za to dysponującej ławeczką  oscypkowej bacówki. Przysiadam tam w oczekiwaniu na zachód słońca. Widać w oddali Jezioro Czerniańskie, będące efektem spiętrzenia Czarnej i Białej Wisełki. Potok, który z tego jeziora wypływa nazywa się Wisła, a jego rozmiary mogą zaskoczyć kogoś, kto zna Wisłę z mazowieckich nizin. :) Po zmroku zjeżdżam obok skoczni im. A. Małysza do Wisły, robię w spożywczaku zakupy i udaję się na nocleg do typowego agroturystycznego gospodarstwa położonego przy żółtym szlaku wyprowadzającym na Trzy Kopce. Będzie jak znalazł na jutro. :)

(wszystkie dni chronologicznie)







Dystans:
50.81 km

Rysianka - Zwardoń

Środa, 10 października 2018 · dodano: 31.10.2018 | Komentarze 6


Środa. Przez Beskid Żywiecki do Zwardonia.
↗ 1201m, 51 km, mapazdjęcia

O dziwo budzę się wyspany. Może mieć to związek z przyjętymi wczoraj środkami nasennymi w płynie. ;) Spożywam w towarzystwie poznanych rowerzystów jajecznicę z kawą. Polecają mi do zjazdu niebieski szlak pieszy prowadzący z Rysianki do Złatnej. Zresztą sami planują też nim zjeżdżać. Oczywiście w zupełnie innym tempie i stylu, bo to chłopaki o zacięciu enduro, poruszający się na fullach. Z takim "polecaniem" to trzeba być ostrożnym - to co dla nich jest bułką z masłem, dla mnie może oznaczać trudny szlak lub sprowadzanie roweru... Wyruszam pierwszy i zjeżdżam sobie niespiesznie delektując się widokami, roztaczającymi się ze ścieżek trawersujących zbocza Boraczego Wierchu. Szlak faktycznie obfituje w piękne, jesienne panoramy. Jest wprost skąpany w słońcu, z granatowym niebem ładnie wyglądającym na zdjęciach. Wymaga jednak w niektórych miejscach sporej koncentracji. Po jakimś czasie dogania mnie wspomniane trio. Konwersujemy chwilę, po czym ruszamy dalej, ale szybko giną mi z oczu. 

Jakież jest moje zdziwienie, kiedy po niedługim czasie znowu wyłaniają mi się przed oczami za którymś z kolejnych zakrętów szlaku. Z daleka widzę, że coś jest nie tak. Jeden z chłopaków leży na ziemi. Po dojechaniu dowiaduję się co i jak. Kolegę wybiło z roweru (snejk), uderzył mocno brzuchem w kierownicę i poleciał na glebę. Czuje silny, nieustępujący ból w okolicach brzucha, co wskazuje na jakieś obrażenia wewnętrzne, poza tym drętwieją mu dłonie i stopy. Pozostali z ekipy decydują się wzywać GOPR, bo sytuacja wydaje się poważna, a pogotowie raczej tu nie dotrze. Podaję im dokładną pozycję GPS ze swojego Garmina, ale na nic więcej nie mogę się przydać. Po upewnieniu się, że tak właśnie jest ruszam dalej, jednak do końca dnia siedzi mi w głowie ten wypadek. Niby sam nie jeżdżę w takim stylu, za to jeżdżę samotnie, co nie jest może najlepszym pomysłem, ale cóż...

Zjeżdżam ostrożnie niebieskim do Złatnej. W Ujsołach uzupełniam zapasy, odbijam na południe do Soblówki, aby po jakimś czasie dotrzeć ponownie do polsko-słowackiej granicy na przełęczy Przysłop pod Rycerzową. A na przełęczy tej panuje jakaś nieokreślona magia. Zupełna cisza i pustka, a jednocześnie rozleniwiające promienie słońca. Spędzam tam trochę czasu, a potem trawersuję zbocza Rycerzowej, aby wyłonić obok schroniska o tej samej nazwie. I kolejnego schroniska z kllimatem (w dodatku bez wody!), czyli takiego, w którym chciałbym kiedyś zanocować. :) Odpoczywam trochę na schroniskowych ławkach po czym ruszam dalej w kierunku przełęczy Przegibek. Wiodą tam dwa równoległe szlaki: niebieski i czerwony. W ubiegłym roku wprowadzony nieświadomie w błąd przez dwie turystki wybrałem ten pierwszy i srodze tego pożałowałem, gdyż był beznadziejny. Za to czerwony to zupełnie co innego - bardzo korzeniasty, ale da się tam w większości jechać. :)

Po jakimś czasie docieram do kolejnego schroniska PTTK na przełęczy Przegibek. I znowu schronisko z duszą. Zarówno sam budynek jak i wnętrze sprawiają miłe wrażenie. Spożywam tam pyszną kiełbaskę z cebulą i pieczywem, myśląc co dalej. Jako, że dzień już się pomału kończy postanawiam odpuścić Wielką Raczę, którą wcześniej brałem jeszcze pod uwagę. Wolę zaoszczędzić trochę czasu na podziwianie widoków ze znanej mi miejscówki nad Zwardoniem. Ruszam zatem z Przegibka leśną drogą w dół (widoki!) i dosyć szybko docieram do miejscowości Rycerka. Tam odbijam w kolejną, chyba mało znaną, bo kompletnie pustą i "nieoszlakowaną" dolinę Radeckiego Potoku, która wyprowadza mnie aż na graniczny szlak czerwony. Tym razem celem jest Beskid Graniczny i Skalanka.

Pamiętam z poprzedniego przejazdu, że stąd będzie pięknie widać zachód słońca, dlatego zaleguję na zboczach Skalanki, nieco poniżej wyciągu, otwieram piwo i długo wpatruję się w widoki, a następnie podziwiam zachód słońca. Tego właśnie w górach szukam - satysfakcji z przebytej trasy, z wysiłku, ale też pustki, ciszy i rozległych widoków. Tutaj to wszystko jest. 
Do Zwardonia zjeżdżam już po zmroku, ale tym razem trasę dobrze znam i wiem, że niespodzianek nie będzie. Sama wieś to bardzo ciche miejsce na końcu świata, które już po raz drugi potwierdza mi swój klimat. Nieco tajemnicza stacja kolejowa oświetlona pomarańczowym światłem, ławeczki dla turystów, panujący wokół spokój - to wszystko robi miłe wrażenie. Na nocleg wybieram Halkę - znany mi pensjonat, który dodatkowo posiada wbudowaną restaurację i sklep spożywczy. :) 

(wszystkie dni chronologicznie)







Dystans:
45.36 km

Zawoja - Rysianka

Wtorek, 9 października 2018 · dodano: 30.10.2018 | Komentarze 5


Wtorek. Beskid Żywiecki oraz cięcie roweru. ;)
↗ 1206m, 45 km, mapazdjęcia

Dziś od rana znowu pięknie, słonecznie, a do tego temperatura taka, że od razu przyodziewam krótkie gacie. Śmignęłoby się od razu w góry, ale czeka mnie jeszcze wizyta u Wojtka i wyeliminowanie problemu skrzypiącego suportu. Wojtek ma nówkę na wymianę, a cała operacja nie powinna potrwać dłużej jak kwadrans. Tymczasem trwała aż 2 godziny...
Okazało się, że w Rabce serwisant tak silnie dokręcił śrubę (dwie takie śruby mocują lewą korbę do osi suportu), że nie szło jej odkręcić. Wielokrotne próby doprowadziły tylko do zniszczenia otworu na imbusa. Śruba nie była zapieczona, lecz ekstremalnie mocno dokręcona. Inne próby typu nabijanie torxów lub zbijanie otworu też na nic się nie zdały. No ręce mi opadły... Wojtek mówi: trzeba ciąć. Szlifierką kątową... Operacja nieco chirurgiczna, ale powiodła się, przy czym uwolniona śruba (część nie będąca w gwincie) wystrzeliła hen, hen w głąb posesji, co pokazuje poziom naprężenia. Niestety to dopiero połowa sukcesu. Co z pozostałym w gwincie kawałkiem śruby? Wykręcić się tego nie da. Proponuję wiercenie, Wojtek godzi się na to wyłącznie na moją odpowiedzialność. I kolejny sukces - udaje się wiertarką wykręcić śrubę bez zniszczenia gwintu w korbie. Ufff... szybka wymiana łożysk na nówki sztuki, skręcenie roweru i... skrzypi nadal. :)) Czyli to jednak nie suport. Rama? Piasta? Bębenek? Nie zdiagnozowałem przyczyny do czasu pisania tej relacji.
No nic - postanawiam nie zwracać uwagi na te irytujące dźwięki i kontynuować wycieczkę. Cofam się na początek Zawoi i podjeżdżam przez Wełczę na Przełęcz Klekociny. Za przełęczą podłączam się do zielonego szlaku, którym mozolnie wspinam się na Mędralową (1168 m). O jeździe na tym odcinku - jak dla mnie - nie ma tam mowy (co widać na zdjęciu obok). Mędralowa to szczyt, z którego musiałem zrezygnować w ubiegłym roku w związku z awarią hamulców. 

Ze szczytu zjeżdżam na przełęcz Głuchaczki, gdzie zauważam dopiski na znaku, informujące o możliwości łatwego dotarcia do szlaku żółtego wiodącego po słowackiej stronie. Od razu się domyślam, że autorem jest Andrzej z Watówek, który od dawna stara się ułatwić życie pojawiającym się tam turystom. :) Na Głuchaczkach sporo zmian. Pojawiła się nowa wiata turystyczna i jakieś rowerowe szutry doprowadzające na przełęcz z dołu. Pod kolejnym szczytem (Jaworzyna 1046 m) spotykam jedynego na trasie wędrowcę, który realizuje projekt przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego (Wołosate -> Ustroń). Chwilę rozmawiamy i każdy udaje się w swoją stronę. 

Ja zjeżdżam spod Jaworzyny przez Watówki do Krzyżowej. 
Watówki to zupełnie osobny temat. Raz, że roztaczające się stamtąd widoki są obłędne (zwłaszcza na Babią Górę), dwa, że zamieszkał tam poznany przeze mnie w ubiegłym roku Andrzej z Gliwic. Niestety popełniam duże faux pas i nie daję mu znać, że się kręcę po okolicy. Dziś trochę żałuję, ale wówczas zależało mi na szybkim dotarciu jeszcze przed zmrokiem do schroniska Rysianka.




Z Krzyżowej przez Sopotnię docieram do wylotu doliny, dnem której wiedzie coraz wyżej leśna szutrówka. Wspinam się nią dosyć wysoko, mijam odbicie niebieskiego szlaku (raczej nie dla roweru, ciężko byłoby tamtędy go wciągać) i skręcam w jakąś leśną przecinkę, którą wydostaję się na Halę Łyśniowską i dalej na Halę Pawlusią. Tam robię popas, aby obejrzeć zachód słońca i wypić piwko. Jest oczywiście całkowicie pusto i bardzo pięknie. Ja i góry - to lubię...




W zupełnych już ciemnościach podjeżdżam pod schronisko PTTK Rysianka. Spędzam tam jeszcze sporo czasu na ławce wsłuchując się w ciszę, a potem wbijam do środka. Wbrew pozorom jest trochę ludzi. Trzech rowerzystów endurowych, ojciec z małym synkiem i para młodych adeptów sztuki przewodnickiej. Rozpieszczony dotychczasowymi noclegami zapytałem o możliwość wzięcia osobnego pokoju, ale nie było o tym mowy. Nie ma jednak tego złego - upchanie wszystkich przez panią schroniskową do 10-tki wygenerowało potencjał integracyjny i późno tej nocy poszliśmy spać... :) Dawno już nie spałem w takich klasycznych, schroniskowych klimatach - już prawie zapomniałem jakie to fajne. :)

(wszystkie dni chronologicznie)







Dystans:
67.41 km

Olszówka - Zawoja

Poniedziałek, 8 października 2018 · dodano: 30.10.2018 | Komentarze 0


Poniedziałek. Przez Beskid Wyspowy w Beskid Żywiecki.
↗ 1885m, 67 km, mapazdjęcia

Tym razem na nockę trafiły mi się przypadkiem jakieś luksusy plus całkiem niezłe śniadanie z rana. W dodatku właściciel słysząc o moich planach umycia roweru w potoku (nie chciałem z takim upierdzielonym wbijać się do serwisu) wyszedł z inicjatywą udostępnienia mi węża z wodą. :) Doprowadziwszy rower do jako takiego wyglądu opuszczam kwaterę i rozsiewając wokół zgrzytające dźwięki wycofuję się spod Lubonia do Rabki. Jadę polnymi drogami na skróty co ponownie wymaga niemałej wspinaczki z samego rana. Tego dnia ma miejsce chwilowe tąpnięcie pogody, więc od rana jest mgliście. Luboń czasami na chwilę się odsłania, ale głównie to go nie widać. 
W Rabce pod sklepem rowerowym melduję się punkt 9:00, a że sprzedawca nie ma nic lepszego do roboty, bierze mój rower od razu na warsztat. Niestety nie ma nowych łożysk typu Hollowtech II, ale po demontażu czyści stare, wstrzykując do nich porcję smaru. Nie chce za to żadnej kasy, bo "takich podróżników trzeba wspierać". ;) Zadowolony ruszam pod górę, ale po chwili już słyszę "zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt"... Znaczy serwis nic nie dał i trzeba jednak łożyska wymienić (wówczas nadal trzymałem się koncepcji, że to suport tak hałasuje). Planuję zaliczyć kolejny serwis wieczorem w Zawoi, bo mam tam znajomego speca od rowerów, który w swoim "garażu" niejedno potrafi zrobić.

Tymczasem wracam pod Luboń, bo uparłem się, żeby go tym razem (a to już 3-cie podejście) zdobyć. Zgodnie ze wskazówkami nie korzystam z zielonego szlaku pieszego, lecz podjeżdżam od południa wiodącą równolegle drogą leśną, która jednocześnie jest drogą zaopatrzeniową dla schroniska na szczycie. Pedałować nią można dosyć długo, dopiero po 3/4 drogi robi się stromo. Na Luboniu jestem pierwszym tego dnia turystą, co potwierdza gospodarz. Na szczycie panuje całkowite mleko. Widać tylko oryginalny budynek schroniska. Na parterze jest tam sala jadalna i kuchnia, a na piętrze jedna wielka sala do spania.


Posilam się jajecznicą, a potem przez jakiś czas konwersuję o Tatrach z napotkaną turystką. Okazała się być niezłą znawczynią tych gór, z niuansami topograficznymi włącznie. Myślałem, że ją zagnę, a to ona mnie zagięła... ;) 
Z Lubonia na zachód wiedzie wygodny, niebieski szlak przez Luboń Mały. Tylko na samym początku jest stroma ścianka, która wymaga sprowadzenia roweru, a dalej to już hulaj dusza. Na dole przekraczam - tym razem bezproblemowo - zakopiankę, której przebudowa w tym miejscu odbywa się pod ziemią (tunel). Niestety dalej czeka mnie tradycyjnie pokonywanie nieciekawej Naprawy i ruchliwego Jordanowa, co czynię z konieczności, za to z najwyższą niechęcią. ;) Sprawę pogarsza fakt, że jest już późne popołudnie, a wokół panuje ponura pogoda. Mijam znany już dobrze i nudny odcinek czerwonego szlaku pieszego między Jordanowem, a Bystrą z kultową kładką przerzuconą obok brodu na Skawie. Kładkę widać dopiero wtedy, jak już się przymierza do zdejmowania butów. ;)
Z Bystrej zaczyna się ostry podjazd i wypych na mało znany i pierwszy na mojej trasie szczyt Beskidu Żywieckiego, czyli Drobny Wierch (875 m), będący prawdopodobnie wschodnim końcem pasma Policy. Wreszcie jest jakaś rozrywka. ;)

Szlak wiedzie przyjemnymi, choć zamglonymi lasami. Z pewnością w świetle słońca wyglądają o wiele lepiej. Wg mapy obok szczytu jest "Las Śmierdzący", ale niczego niepokojącego nie wyczuwam. ;) Z Drobnego Wierchu zjeżdżam niebieskim szlakiem na przełęcz Gronik, gdzie delektuję się totalną pustką, ciszą oraz mrocznymi klimatami. Na pocieszenie opróżniam puszkę Brackiego i zjeżdżam do wiosek rozsianych wzdłuż pasma Policy. Wydawało mi się, że to będzie długi i przyjemny zjazd, tymczasem po drodze było jeszcze do zaliczenia sporo podjazdów i górek. Ale zanim jeszcze do tego doszło, droga z przełęczy wyprowadziła mnie prosto na... podwórko jakiegoś gospodarza, które nie bardzo było jak ominąć. Przemykałem się więc dyskretnie między jego samochodami i zabawkami dzieci, ale z dyskrecji nic nie wyszło, bo obszczekały mnie jego psy (na szczęście na łańcuchach). Z domu nikt się nie wyłonił, więc po prostu pojechałem dalej. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że w górach nawet pozornie proste zjazdy trzeba traktować z rezerwą i podejrzliwością. :) 

Do Skawicy dotarłem już po ciemku, tam umówiłem się przez telefon z Wojtkiem ze Spiderbike, że podjadę do niego jutro rano i wymienimy łożyska suportu na nowe. Na nocleg udałem się do Zawoi w pobliże jutrzejszego serwisu. Kosztowało mnie to niestety zmodyfikowanie planowanej trasy i odpuszczenie wjazdu na Jałowiec (1111 m).
Na nocleg zjeżdżam do znanego mi już z poprzedniego wyjazdu domu wypoczynkowego "Jędruś", gdzie nie robią żadnych problemów ze wstawieniem upaćkanego roweru "na salony". 


(wszystkie dni chronologicznie)






Dystans:
44.72 km

Kamienica - Olszówka

Niedziela, 7 października 2018 · dodano: 29.10.2018 | Komentarze 2


Niedziela. Wizyta w Gorcach.
↗ 1617m, 45 km,  mapazdjęcia

Gospodarze okazali się bardzo miłymi ludźmi, w dodatku z ciekawymi historiami do opowiedzenia. Oraz z obfitym śniadaniem za symboliczną kwotę. A pogoda od samego rana znowu piękna - w dodatku robi się coraz cieplej. Tradycją tego wyjazdu stała się taka konfiguracja trasy, że zazwyczaj na sam początek mam do pokonania stromy podjazd. Tym razem młynkuję mozolnie pod Wierch Młynne (nazwa szczytu zobowiązuje), pozostawiając Kamienicę w dole, aż wreszcie docieram na polanę pod Gorcem, na której ostatnio byłem jakieś 20 lat temu... :) Na polanie rozpalamy z napotkanym, miejscowym wędrowcą małe ognisko, otwieramy piwo i toczymy miłe pogaduchy. Nie może on za bardzo załapać idei wielodniowej jazdy rowerem przed siebie po górach - pyta, czy to może jakiś projekt na "100-lecie odzyskania niepodległości" albo jakaś pielgrzymka? :)) Nie chcąc go objadać z niewielkich zapasów kiełbasy żegnam się i wspinam na Gorc. Byłem tu z rowerem niemal równo rok temu, z tą różnicą że przyjechałem od zachodu.  

Na Gorcu nawet poza sezonem jest sporo ludzi, w tym również niestety na motorach. Ale i tak jest jakoś miło. Widząc mój rower zagadują mnie kolejni turyści - tym razem rowerzyści z Nowego Targu - wypytując o trasy w Beskidzie Sądeckim.

Zielony szlak z Gorca na Turbacz jest zupełnie pusty, choć - jak to w Gorcach - miejscami błotnisty. W ogóle Gorce nigdy nie zawodzą jeśli chodzi o dostępne ilości błota i potencjał ubrudzenia roweru wraz z człowiekiem. :) Po opuszczeniu tego pasma wyglądałem, jakbym się bawił kładem na poligonie w deszczowy dzień (tu wspomnę, że w tym roku praktycznie porzuciłem kontrowersyjną praktykę wieczornego mycia roweru w potoku). :) 

Kolejnym pięknym i widokowym etapem wędrówki po Gorcach jest polana pod Jaworzyną Kamienicką przy Bulandowej Kapliczce. Oj, jak tam pięknie. :) Sporo czasu mnie kosztuje ta polanka, ale i nie zwykłem spieszyć się zbytnio na takich wyjazdach. Kiedy się wreszcie pozbierałem, czekał mnie jeszcze dojazd na Halę Długą pod Turbaczem po... podkładach kolejowych. Tak, tak - w celu ochrony bagien alkalicznych kładą tam podkłady kolejowe na szlaku. :)) Nie będę pisał, jak się po tym jedzie - każdy może sobie sprawdzić sam, wystarczy wybrać się na jakąś pobliską linię kolejową.


Do schroniska pod Turbaczem nie zajeżdżam, bo mi się nie chce. Podciągam jeszcze kawałek czerwonym szlakiem przez Obidowiec w stronę Starych Wierchów, po czym opuszczam "główną grań" leśnymi drogami, obok obserwatorium i wyciągu do Poręby i Olszówki, gdzie upatrzyłem sobie nocleg. Olszówka jest dobrą bazą aby rano od razu "zaatakować" Luboń Wielki w Beskidzie Wyspowym. Niestety na ostatnich kilometrach przed celem coś mi zaczęło chrobotać w rowerze. Tylko przy pedałowaniu, zwłaszcza pod górę, gdy do napędu przykłada się siłę. Taki dźwięk może oznaczać różne rzeczy - zużyte łożyska suportu, pękniętą ramę itp. Da się z tym jechać, ale jest okropnie irytujące. Obstawiam suport i wpsikuję tam trochę brunoxa, choć dostęp do łożysk jest trudny bez demontażu korby. Niestety niewiele to pomaga. Postanawiam więc kolejnego dnia zmodyfikować nieco plany i zamiast uderzać od razu na Luboń, podjechać najpierw do serwisu rowerowego w Rabce, może coś pomogą...

(wszystkie dni chronologicznie)







Dystans:
50.90 km

Barcice Dolne - Kamienica

Sobota, 6 października 2018 · dodano: 26.10.2018 | Komentarze 6


Sobota. Wycieczka na Koziarz (Beskid Sądecki).

↗ 2059m, 51 km, mapazdjęcia

Kolejny piękny i słoneczny poranek. Z Barcic na dzień dobry czeka mnie 140 metrowa ścianka rozgrzewkowa, za to potem jadę łagodnymi  pagórkami przez różne przysiółki nad Przysietnicą, z których roztaczają się mega widoki. To wprost wymarzone drogi na rower. Wieje dość silny wiatr, ale ja za Gaboniem chowam się już do lasu i rozpoczynam realizację wyzwania rzuconego samemu sobie wieczorem poprzedniego dnia (zapamiętać: ograniczyć spożycie piwa wieczorem!) - podjazd bez zsiadania na Przehybę (1150 m), czyli prawie 800 metrów do góry na dość krótkim odcinku. Słowo się rzekło. Podjazd strasznie się dłużył, ale w końcu cel został osiągnięty. Jako że to sobota, w schronisku pełno ludzi, z czego 80% to jednodniowi rowerzyści. Do okienka kolejka, a w jadalni żeby usiąść trzeba się porozpychać łokciami. W dodatku na głupią jajecznice strasznie dużo czekania. No ale pogodna sobota, to pogodna sobota - ma swoje prawa. :)
Posiliwszy się kontynuję jazdę głównym szlakiem beskidzkim. W okolicach Rokity, jeszcze przed Przysłopem warto zboczyć na szlak niebieski, bo wyprowadza on na bardzo widokową łączkę pod Okrąglicą. Sam Przysłop też oczywiście miły dla oka, czy to kolorowa jesień, czy zima.
Z Dzwonkówki odbijam żółtym szlakiem na północ w kierunku wieży widokowej na Koziarzu. Szlak ten obfituje w miejsca widokowe, ale też miejscami potrafi niezłą stromizną zsadzić z roweru. Jednym z takich miejsc był przysiółek Złotne, gdzie wyrosła nagle przede mną stroma ścianka i już, już zsiadałem z roweru, gdy nagle odezwała się zza płota mała dziewczynka: "ciekawe czy da pan radę podjechać?" :)) Noszkurde, ja nie dam rady?!? :D Mało ducha nie wyzionąłem (a miałem już w nogach Przehybę), ale podjechałem i dopiero jak już nie było mnie widać zza zakrętu, zeskoczyłem z roweru. ;)

Koziarz wraz ze swoja wieżą widokową to miłe miejsce, nieco na uboczu, ale odwiedzane przez różne znaczne persony. ;)
Kawałek dalej, gdzieś na Okrąglicy oglądam zachód słońca, po czym zapuszczam się w strome i zalesione zbocza sprowadzające w doliny. Nadchodzi czas na użycie latarki, bo już prawie nie widzę szlaku i dwa razy popełniam błąd, zapuszczając się w boczne odnogi, które kończą się krzaczorami i trzeba wypychać z powrotem. Niestety latarka wygląda na zepsutą, mruga jak w horrorze i nie daje zbyt wiele światła. Nie przejmuję się, w końcu już prawie widać światła Łącka, gdzie wyjadę na oświetlone ulice. Żółty szlak robi się bardzo stromy. Zsuwam się jakoś pomału w stronę Dunajca - raz o mało nie zaliczyłem wywrotki (idąc), a przy okazji z przewróconego roweru odpadł licznik (co odkryłem kolejnego dnia rano). Na brzeg tej sporej rzeki docieram już mocno wyczerpany. Łącko jest na wyciągnięcie ręki, ale...
Nie wiem czemu sobie ubzdurałem patrząc na mapę, że tam musi być przewieszony jakiś mostek. Otóż mostku nie ma, jest za to prom. Czynny w październiku jakoś od 12 do 13-tej. :) Podobno mostek mają zbudować. Na pewnym forum jest trochę zdjęć z tego miejsca. Teraz się trochę z tego podśmiewam, ale wtedy nie było mi do śmiechu.
Nie wyobrażałem sobie powrotu tym stromym szlakiem pod górę i szukania alternatywnej drogi, zwłaszcza że próbowałem taką wypatrzeć jadąc w dół i nic oczywistego nie widziałem. I co teraz? Dzwonić do GOPR? Wyśmieją mnie. Raczej zapalić sobie na brzegu ognisko i jakoś przekoczować do rana (żałowałem że nie mam żadnej maty), choć temperatura nocą zbliżała się do kilku stopni powyżej zera. Kiedy tak zrezygnowany  dumałem nad sytuacją, zacząłem przełączać podkłady mapowe w nawigacji Garmina, którą mam na kierownicy. PL_TOPO - nie ma żadnych ścieżek tylko las i las. UMP - to samo. OSM? Na OSM wypatrzyłem jakiś nieistniejący w terenie dawny szlak rowerowy wiodący lasem powyżej promu w kierunku Zarzecza. Wycofałem się mozolnie pod górę i faktycznie natrafiłem na jakąś zakrzaczoną przecinkę leśną. Gdyby nie ta mapa, to chyba nie odważyłbym się w nią brnąć, jednak Garmin pokazywał, że idę dobrze. I faktycznie, wkrótce ścieżka zaczynała się poszerzać, krzaków i gałęzi coraz mniej, aż wreszcie po kilometrze szutr i asfalt. Ufff... W Kamienicy, gdzie miałem nocować byłem po 21:00-szej... Na osłodę tego wieczora dostałem od gospodyni talerz przepysznych placków z jabłkiem - mniam!

(wszystkie dni chronologicznie)







Dystans:
52.82 km

Banica - Barcice Dolne

Piątek, 5 października 2018 · dodano: 25.10.2018 | Komentarze 3


Piątek. Czas na mój ulubiony Beskid Sądecki.
↗ 1820m, 53 km, mapazdjęcia


W Banicy budzi mnie piękna, słoneczna pogoda, która pozostanie już ze mną do końca pobytu w Beskidach (a nawet tydzień dłużej). Humor od rana dopisuje, bo za chwilę wjadę w Beskid Sądecki. Jednak najpierw czekają mnie bardzo widokowe - bo bezleśne - pagóry między Banicą, a Mochnaczkami. Niestety ostre słońce nieco ogłupia mój i tak dość głupi aparat, dlatego większość zdjęć jest prześwietlonych. Ale co tam zdjęcia - grunt, że oczy się napasły. :)
Startując z Mochnaczki Wyżnej omijam szerokim łukiem od północy "aglomerację Krynicy" i wspinam się od wschodu, najpierw żółtym, potem niebieskim szlakiem na pierwszy, większy szczyt Beskidu Sądeckiego - Runek. Bywałem na nim wiele razy, ale nigdy od tej strony. :)

Będąc zaś na Runku grzechem byłoby nie zboczyć z trasy w celu odwiedzin Bacówki nad Wierchomlą - schroniska nie dość że z klimatem, to jeszcze z jakimi widokami... Wcale nie szkoda tych 200 metrów utraconej wysokości. 
W bacówce spożywam pyszny żurek (osoby które coś zamówiły wywoływane są po imieniu!), a potem jak zwykle wyleguję się przed nią podziwiając panoramę. Roztaczały się stamtąd najlepsze w trakcie tego wyjazdu widoki na Tatry. W kolejnych dniach horyzont był coraz bardziej zamglony i choć było je nadal widać, to już nie tak wyraźnie.
Po powrocie na Runek kontynuuję trasę, ponownie zbaczając z czerwonego szlaku - tym razem aby zobaczyć Czarci Kamień - określany w literaturze jako wychodnia lub skalny taras. Spodziewałem się nie wiadomo czego, a tam faktycznie kawał skały, ale szczelnie otoczony lasem bez jakichkolwiek widoków. 
Kontynuuję jazdę beskidzkimi grzbietami w kierunku Hali Łabowskiej. Po drodze mijam jakiegoś nadąsanego rowerzystę, który prowadzi rower pod górę i nie odpowiada na moje "cześć". Z kolei kawałek dalej doganiam jakąś inną parę jadącą na rowerach w tym samym kierunku co ja. Mówią, że ów rowerzysta zerwał łańcuch i pytał ich czy nie mają skuwacza lub spinki. Nie mieli. Ja miałem i to i to, szkoda że się nie odezwał i nie zapytał. 

Wreszcie jest Hala Łabowska, a tam przy schronisku pusto, cicho, jakoś tak leniwie i bardzo przyjemnie. Nie spieszę się dziś nigdzie, po prostu jadę sobie po swoich ulubionych pagórach i jest mi dobrze. :) Z Łabowskiej znanymi już na pamięć halami pedałuję do schroniska Cyrla, gdzie częstują mnie oryginalnym czeskim Pilznerem Urquellem (warzonym w Plzeňskim Prazdroju, a nie jakaś polska podróba). Wygrzewam się w słońcu na ławkach przed budynkiem, a następnie przez przysiółek Makowica wbijam się na jakąś ścieżkę przyrodniczą, która - miejscami dość trudna technicznie - doprowadza mnie do pięknych, głębokich wąwozów na potoku Rzyczanowskim ("Głęboki Jar") i dalej do Woli Kroguleckiej koło Rytra. W Woli zbudowano (o czym nie wiedziałem, choć bywam często w okolicy) taras widokowy, z którego można podziwiać piękne panoramy doliny Popradu z Rytrem i Nowym Sączem, pasma Radziejowej oraz Makowicy. Taras zatrzymuje mnie oczywiście na dłuższy czas, oglądam tam zachód słońca i odjeżdżam dopiero gdy robi się dokuczliwie zimno. 

Planowałem spać w Przysietnicy, ale okazało się że tamtejsze noclegownie nie chcą mnie ugościć - a to przez jakieś zawody nartorolkowe, odbywające się w pobliskim Gaboniu. Udaje mi się coś znaleźć w Barcicach, ale pani mnie uprzedza, że już od jakiegoś czasu nie włącza ogrzewania, bo nie ma gości, więc jak chcę. Mówię, że chcę i to z pocałowaniem w dłoń, bo nic innego nie ma. Miejsce okazuje się być całkiem miłe, ale faktycznie szybko robi mi się tam zimno. Przynoszę licznik rowerowy z wbudowanym termometrem, który po kilkunastu minutach leżenia na stole pokazuje 12.8*C, a po chwili trzymania w dłoni rozgrzewa się do stopni 13-stu. Czyli klimat trochę jak pod namiotem. Na szczęście w prysznicu jest gorrrrąca woda! W nocy wskakuję do śpiwora i przykrywam się dodatkowo jakimiś pledami, wysypiając się całkiem nieźle. 

(wszystkie dni chronologicznie)






Dystans:
66.83 km

Desznica - Banica

Czwartek, 4 października 2018 · dodano: 24.10.2018 | Komentarze 7


Czwartek. Całkiem pusty Beskid Niski.
↗ 1570 m, 67 km, mapazdjęcia


Tego dnia dane mi było obcowanie z naturą w całkowitej samotności, nie licząc zwierząt. Beskid Niski to rzadko uczęszczane pasmo, a już zwłaszcza jesienią trudno tam kogokolwiek spotkać... 
Po spożyciu obfitego śniadania, przygotowanego z dostarczonych wczoraj produktów, wsiadłem na rower i praktycznie od razu wjechałem do Magurskiego Parku Narodowego (Desznica leży tuż przy jego granicy). Czwartek był raczej zimnym dniem, bo temperatura utrzymywała się poniżej 10 stopni, a do tego wiał silny wiatr. Na szczęście od czasu do czasu wyglądało też słońce, a po deszczu pozostało już tylko wspomnienie w postaci kałuż i gdzieniegdzie błota.

Trasa wiodła przez całkowicie opustoszałe doliny, w których zazwyczaj przed wojną istniały tętniące życiem łemkowskie wsie. I tak przemierzam  Nieznajową (w tym zamkniętą na cztery spusty "Chatkę w Nieznajowej") oraz zgliszcza turystycznego domku MPNu.
Słońce zachodzi, duje wiatr, a wspomniane zgliszcza roztaczają ponurą aurę. Z pewnym trudem przychodzi mi pokonanie otaczających chatkę brodów. W pewnym momencie było blisko zmoczenia butów, na szczęście wyratowałem się. Kolejna dolina to już bardziej malowniczo oświetlona słońcem  Radocyna. Po drodze mijam wiele charakterystycznych dla Beskidu Niskiego kamiennych krzyży, będących pamiątką po niegdysiejszych mieszkańcach, a także symboliczne, samotne drzwi do nieistniejących już domów...

W Koniecznej z rozpaczą stwierdzam brak sklepów spożywczych, więc niepocieszony ruszam czerwonym szlakiem pomiędzy słupkami granicznymi między Polską, a Słowacją na szczyt Jaworzyna. Gdzieś w połowie podejścia (bo o jeździe nie było już mowy) docierają do mnie coraz bardziej intensywne dźwięki - to zbliża się Słowak, z przytroczonym do paska dzwonkiem. Twierdzi, że poprzedniego dnia w przysiółkach po słowackiej stronie granicy (Huta i Regietówka) zauważono dwa niedźwiedzie (a może to ten sam?), dlatego woli dzwonić. Hmnnn... nie polepsza mi to i tak dość melancholijnego nastroju i na wszelki wypadek sam instaluję podobny dzwonek do kierownicy. Jaworzyna od wschodu do istny killer dla osoby pchającej objuczony rower. Poziomice zagęszczają się tam niemożebnie, a na szczycie można sobie pooglądać co najwyżej las. 

Z Przełęczy Regietowskiej przejeżdżam do Wysowej i moją uwagę przykuwa tam niepozornego wyglądu bar "U Tomasza", gdzie na szczęście serwują całkiem dobre ruskie pierogi. A do tego Pilsvara z Grybowa, czyli smaczne piwo "rodem z Beskidu Sądeckiego". Od razu humor się polepsza. :) W trakcie posiłku dosiada się pewien starszy już wiekiem kuracjusz (w końcu to Wysowa-ZDRÓJ), który okazuje się być zapalonym rowerzystą, trzaskającym niegdyś rowerowe maratony typu Bałtyk-Bieszczady. Gawędzimy sobie o rowerowych sprawach, ale mnie już czas w dalszą drogę, choć w sumie niewiele tego dnia pozostało. 

A zatem znowu przemierzam beskidzkie dolinki urozmaicone  pamiątkami po wysiedlonych wsiach (dzikie drzewa owocowe, wywyższone fragmenty łąk po dawnych zagrodach, kamienne krzyże, leśne cmentarze i cerkwiska). Mijam bardzo malownicze Ropki, a następnie docieram do Banicy, gdzie zastaję zamknięty jakiś kwadrans wczesniej spożywczak. No nie, tak być nie może! Łomoczę do drzwi domu i nalegam na sprzedaż, bo pić mi się chce. Szefowa sympatycznie udaje focha, ale godzi się wspomóc strudzonego wędrowca tym i owym. Przy okazji mówi, że ma też noclegi, ale nie korzystam. Zaopatrzony jadę na Izby, gdzie zastaje mnie zapadający zmrok. Wymyśliłem sobie, że zanocuję w "Domu na Łąkach" - agroturystyce zachwalanej przez jednego z turystycznych blogerów. Jednak kiedy zobaczyłem wygląd tego przybytku i wiele wypasionych aut zaparkowanych przed nim, to mina mi zrzedła. Z trudem (ledwie ciurkający roaming słowackiej sieci) udało mi się wczytać stronę tego luksusowego miejsca, a ceny które zobaczyłem sprawiły, że natychmiast zawróciłem do Banicy z zamiarem zanocowania w domku ze wspomnianym sklepem. Szefowa była trochę zaskoczona, jak mnie zobaczyła. ;) Po zrzuceniu bagaży wybrałem się jeszcze ponownie w stronę Izb, aby pomedytować beskidzką atmosferę na łące w zapadającym zmroku.

(wszystkie dni chronologicznie)