Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 18.06.2019 | Komentarze 6
Od dawna chodziło mi po głowie żeby przejechać się dla odmiany kawałek wzdłuż Bałtyku, zamiast znowu się mordować się po górach. ;) Przy okazji mógłbym przetestować trochę sprzętu biwakowego. Raczej nie myślałem o łyknięciu całości wybrzeża, jednak z rozkładów jazdy wyszło mi, że najlepiej pojechać nocnym TLK do Świnoujścia.
Nie trzymałem się rowerowego szlaku R10, choć i tak często był on najwygodniejszą opcją. Wybierałem raczej szlaki piesze, zwłaszcza czerwony “szlak nadmorski” albo leśne przecinki. A czasem plażę. Gdyby ktoś podróżujący na cienkich oponach i z dużymi sakwami po bokach chciał skorzystać z mojego “gps tracka”, zalecam ostrożność i daleko posuniętą nieufność. ;) Z pewnością potwierdzi to podążająca kilka dni później podobną trasą znajoma osoba, której podsuwałem pewne brawurowe pomysły i teraz muszę się ukrywać. Prawda Marzena? ;)
A zatem odprowadzony na dworzec przez Jędrka (dzięki!) zapakowałem się po 22:00 w TLK Uznam. Rower na haczyk, ja klap na siedzenie i jazda. Próbowałem trochę oglądać seriale, trochę posypiać jednak około 2:00 w nocy w Gnieźnie i Poznaniu wsiadła grupka 5 rowerzystów planujących podobną trasę, a ich podniecone głosy nie dały już pospać do rana. W Świnoujściu spokojny i pogodny poranek. Kawka, pogapienie się na odpływający prom i w drogę. Odpuściłem sobie obowiązkowy punkt tego typu wypraw, czyli słitfocię ze słupkiem granicznym DE/PL i ruszyłem od razu na wschód.
W lasach za Świnoujściem znajduje się dostrzegalnia ppoż, którą udostępniono dla turystów. Dawniej pełniła funkcje wieży dowodzenia Baterii Goeben. Fajne widoczki. W ogóle w niektórych miejscach wybrzeża mnóstwo jest starych obiektów militarnych, jak choćby okolice Ustki, czy Hel. Niestety już na samym początku wycieczki nastąpiła awaria roweru. Nagle poczułem, że nie mam tylnego hamulca. Zupełnie jakby ktoś posmarował tarczę hamulcową masłem. Oględziny wykazały, że odkręcił się adapter centerlock. Muszę go używać od kiedy zmieniłem piastę z dobrej 6-śrubowej na centerlock właśnie. Dokręciłem adapter na tyle na ile się dało ręką i ruszyłem dalej, licząc że gdzieś pewnie napotkam sklep rowerowy.
Wyłoniłem się z lasów w Międzyzdrojach, gdzie pogadałem przy piwku na plaży z motocyklistą-podróżnikiem. Okazało się, że łączy nas wiele… ;) Tam też namierzyłem sklep/serwis rowerowy i choć nie było pana serwisanta, ekspedientka pożyczyła mi odpowiednie narzędzia, abym mógł sobie ponownie skręcić system. Ufff można jechać dalej...
Za Międzyzdrojami zaczyna się piękny Woliński Park Narodowy. Daje odpocząć od upału, a jednocześnie jest przyjemnym, świetlistym lasem. Wschodni skrawek parku pozwala również nacieszyć się fajnymi singlami wiodącymi po leśnych pagórach (czerwony i czarny szlak pieszy). Sama wioska Wisełka położona w tym rejonie przypomina trochę przysiółek na którymś z pogórzy, w dodatku wyposażony w jezioro o tej samej nazwie.. :) Opuszczając WPN spotykam dwóch Niemców - sakwiarzy przemierzających wybrzeże w przeciwnym kierunku i odbywamy krótką pogawędkę. Kolejny punkt tego jedynego tak upalnego dnia to wylegiwanie się na morskiej plaży w pobliżu jeziora Martwa Dziwna. Tam miała również miejsce pierwsza i ostatnia kąpiel tego wyjazdu w zimnym o tej porze roku Bałtyku. A była ona niezbędna bo upał i zarwana noc przełożyły się na postępującą senność… ;)
W Trzęsaczu zaglądam na brzeg zerknąć na ruiny słynnego kościoła, co to go morze zabrało. Bardziej jednak od ruin zaciekawił mnie pędzący od zachodu front burzowy. W Rewalu i Niechorzu jest już tuż tuż, a dopada mnie w Pogorzelicy, w trakcie poszukiwań jakiegoś miłego lasku na dziki biwak. ;) Wichura, deszcz i grzmoty przekonują mnie aby cofnąć się na mijane na końcu Pogorzelicy puste pole namiotowe. Rozbijam się w rozkręcającym się deszczu, a kolację podgrzewam sobie już wewnątrz namiotu, bo solidnie leje. Korzystając z okazji kempingowych udogodnień dokonuję przeglądu człowieka przed lustrem i namierzam kleszcza nr 1, którego sprawnie wyrywam zakupionym niedawno lassem. Gdybym nocował na dziko, raczej bym go nie wypatrzył (dół pleców).
Piątek, 7 czerwca 2019 · dodano: 18.06.2019 | Komentarze 0
W Pogorzelicy o poranku trochę zamulam, bo muszę podsuszyć namiot. Ruszam jakoś po dziesiątej. 36 Dywizjon Rakietowy Obrony Powietrznej można szczęśliwie objechać od strony morza udostępnioną betonówką. Na tej drodze mijam czwórkę sakwiarzy, podążających podobną trasą. Trochę jedziemy wspólnie i gadamy o rowerowych sprawach, ale wkrótce ich żegnam i gnam dalej. Nie mam aż tyle czasu co oni. Zaglądam do portu w Mrzeżynie, a potem przysiadam na lodach w Dźwirzynie. Tam dostaję smsem prośbę, abym się pokazał w kamerce, a więc wracam się kawałek na plażę przy porcie. Po drodze mijam wspomnianą czwórkę, zadziwioną że jadę w przeciwnym kierunku. Nie było jednak jak się wytłumaczyć, bo gadałem przez telefon.
Od Dźwirzyna zaczynają się wściekle gładkie i bardzo irytujące ścieżki rowerowe, które bezlitośnie nękają biednego podróżnika aż do Kołobrzegu i dalej do Ustronia. W Kołobrzegu zjadam bardzo smaczną i równie drogą rybkę na plaży. Ustronie awansuje zaś do najbrzydszej miejscowości nad morzem z topornymi apartamentowcami wybudowanymi wprost na plaży, tak że ciężko się przecisnąć. Koszmar urbanistyczny. Wypijam Bosmana i uciekam czym prędzej.
Na skrzyżowaniu dróg z Gąsek, Sarbinowa i Kiszkowa schodzę wąwozem na podejrzanie dziką i piękną plażę, gdzie po kwadransie wylegiwania się podchodzi do mnie staruszek wędrujący plażą "dokądś tam". Gaworzy i gaworzy różne historie, a potem idzie dalej. A ja się zbieram do dalszej drogi. W Sarbinowie słyszę nagle głośny krzyk, oglądam się i widzę kawkującą czwórkę znajomych sakwiarzy. To już trzecie nasze spotkanie. Zawracam i w trakcie rozmowy zachęcam ich do spróbowania ominięcia Jeziora Bukowo mierzeją, zamiast dookoła (czego później żałuję).
Mielno i Łazy to pierwsze na trasie, znane mi dobrze z nadmorskich pobytów miejscowości, tym bardziej ciekawy jestem co tam się zmieniło. Zaglądam tu i tam, robię większe zakupy na wieczór i wyjeżdżam z Łazów lasem dokąd się da, a potem robię niespełna kilometrowy spacer po ciepłej i słonecznej plaży. Na dziś planuję nocleg na łonie natury.
Podgrzewam kolację oglądając zachód słońca, a potem długo jeszcze wsłuchuję się w szum fal. Jest dobrze. ;)
Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 18.06.2019 | Komentarze 0
Rano morze jest gładkie jak tafla jeziora. Przygrzewa słoneczko, a ja pichcę niespiesznie śniadanie. Dziś w menu to co zwykle czyli bogate energetycznie musli, w które wyposażyła mnie na wyjazd niezawodna małżonka. :) Do musli wkrojony świeży banan, a potem jeszcze na deser poranna kawa. Jest tak przyjemnie i leniwie, że ciężko tę sielankę przerywać... Po zebraniu biwaku spaceruję sobie chwilę po plaży i próbuję dostać się do wiodącej szczytem wydmy drogi, która miałem okazję wygodnie dotrzeć do Dąbkowic 9 lat temu. Pierwsza niespodzianka - wejście na drogę ogrodzone prowizoryczną siatą przez Urząd Morski z jakimiś dziwnymi napisami, których jednakowoż zbyt wnikliwie nie czytałem. Chyba coś o zakazach tam było... ;) Dalszy rekonesans na górze doprowadza do smutnego wniosku - droga została skutecznie zlikwidowana przez pracowników tegoż urzędu. Kawałek dalej w Dąbkowicach mają swoje królestwo i chyba nie chcą żeby im jacyś rowerzyści wjeżdżali na włości od tylca. Napotkany na wydmie leśnik potwierdza - w Dąbkowicach na bramie siedzi jakiś upierdliwy urzędas, który nie przepuszcza a i mandat wlepić potrafi. No trudno - wracam na plażę i spaceruję sobie jeszcze ze 2 kilometry, co nie jest trudne (grube opony). Niestety jechać się nie daje. Gdzieś na wysokości Dąbkowic przechodzę przez jakiś ośrodek wypoczynkowy na ulicę i jadę już wygodnie do Darłowa. Żałuję tylko, że namówiłem ową czwórkę na ten wariant - na ich oponach i z ich obciążeniem mogą tu mieć sporą męczarnię. Proszę leśnika, żeby ich zawrócił jeśli spotka, nic więcej zrobić nie mogę. Być może ktoś z tej kompanii kiedyś tu zajrzy i się dowiemy jak było. A ja ewentualnie zbiorę cięgi. Tak czy inaczej to już kolejne potwierdzenie tezy "do not try to follow Zarazek" :)
W Darłówku zaglądam do portu a potem przemieszczam się okropnie gładkimi ścieżkami rowerowymi do Jarosławca. Piękna poranna pogoda zamienia się w pochmurną, ale nadal jedzie się przyjemnie. Okrążając jezioro Wicko od południa napotykam sympatyczne miejscowości: Jezierzany, Łącko i Królewo - oddalone od zgiełku nadmorskich kurortów, spokojne i ciche. Następnie okolice Złakowa, które śmiało można nazwać krainą turbin wiatrowych. W Ustce spożywam obiad. Kiedyś tu bywałem - nie było wówczas mostku łączącego zachodnie i wschodnie plaże. Kręcę się trochę po miasteczku, szukając bez powodzenia jakiegoś spożywczaka.
W końcu wbijam się na Szlak Nadmorski Bałtycki, czyli czerwony pieszy, który za Ustką totalnie mnie zaskakuje i urzeka. Prowadzi po wysokich klifach, meandruje między drzewami, spada stromo w dół, to znów mozolnie pnie się pod górę, by czasem niemal dotknąć krawędzi "przepaści". Świetna sprawa, choć jak doniósł mi team jadący parę dni po mnie- nie dla podróżników z sakwami. :) Docieram tym szlakiem aż do Rowów, gdzie postanawiam zrobić biwak na kolejnym, pustym polu namiotowym.
Długo szukam jakiegoś "opiekuna" pola, w końcu się udaje. Potem jadę powylegiwać się na plaży w wieczornym słońcu, a następnie obejrzeć jego zachód - jeden z piękniejszych w czasie wyjazdu. Siedzę tam dosyć długo, a zimny wiatr coraz bardziej przenika. Można więc sobie wyobrazić jaki szok przeżyłem, kiedy stojąc pod prysznicem zdałem sobie sprawę, że z jakiegoś powodu nie ma gorącej, ani nawet ciepłej wody. Lodowata woda na zziębnięte ciało. ;)
Niedziela, 9 czerwca 2019 · dodano: 18.06.2019 | Komentarze 2
Dziś mam zamiar pobuszować w Słowińskim Parku Narodowym ze słynnymi klukieńskimi bagnami włącznie. Dzień zapowiada się upalnie. Najpierw za Rowami przyjemnie zacienione lasy, potem trochę rozległych łączysk między Smołdzinem a Łokciowym i wreszcie Kluki. Z Kluk sympatyczną i bezproblemową drogą po mostkach przedostaję się do miejsca gdzie żółty szlak pieszy skręca na wschód. Niektóre mostki wydają się zbędne, ale po dużych deszczach mogą okazać się bezcenne! Żółty do Izbicy koszmarnie zakrzaczony, a ja wyciągałem już raz na tym wyjeździe kleszcza, dlatego odpuszczam go. Kontynuuję jazdę do Skórzyna i tuż przed nim skręcam w betonową drogę na Zgierz i Rzuski Las, skąd na północ bezproblemowo do Izbicy i Gaci.
W tej ostatniej odwiedzam pomost przy ujściu rzeki Łeba do Jeziora Łebsko, skąd roztaczają się przepiękne widoki na to własnie jezioro i widoczne w oddali słynne wydmy. W tym momencie dostaję bardzo przykre wiadomości z domu, co radykalnie podcina mi skrzydła i zmienia percepcję dalszej części wycieczki. Jadę jednak dalej - najpierw do Łeby, gdzie mam zaplanowane pogaduchy ze znajomą, rodowitą Łebianką. :) Nie widzieliśmy się od niemal 20 lat, a zatem jest o czym gadać, choć dominują smutne tematy. W Łebie zjadam najgorszą rybę świata, następnie przedostaję się Mierzeją Sarbską do Stilo, zwanego też Osetnikiem. Jest tam sympatyczne pole namiotowe, gdzie zamierzam kimnąć, nie mam jednak żadnego jedzenia, ani picia na wieczór. Zrzucam więc bagaże i pędzę na wysokich obrotach do Sasina, gdzie jest szansa na jeszcze czynny sklep. I faktycznie wpadam tam tuż przed zamknięciem, dzięki czemu wieczór będzie syty, a pragnienie ukojone.
Po powrocie rozbijam namiot atakowany przez tysiące wściekłych muszek/meszek i jadę obejrzeć kolejny, efektowny zachód słońca na zupełnie opustoszałej i jednej z najszerszych jakie widziałem plaży obok Stilo. Po powrocie zaskakuje mnie nieco prysznic. Tym razem nie ma problemu z gorącą wodą, ale jest ona płatna monetami wrzucanymi do automatu - zupełnie jakbym mył auto na myjni bezdotykowej. ;)
Poniedziałek, 10 czerwca 2019 · dodano: 18.06.2019 | Komentarze 0
Okolice Stilo są mi znane, bo robiłem tu wycieczki mieszkając w pobliżu Białogóry. Znowu wracam na czerwony pieszy i kontynuuję podróż jego nieco rozpiaszczoną, a potem leśną wersją przez Lubiatowo do Białogóry. Tam zaczyna nieco kropić, dlatego chowam się pod parasolki na plaży, załapując się przy okazji na kamerkę. :)
Z
Białogóry przemieszczam się do Dębek, zatrzymując się na chwilę przy ujściu Piaśnicy, wzdłuż której do II wojny przebiegała granica Polski.
W Karwi zatrzymuję się na pierogi ruskie, niedługo potem oglądam z klifów Jastrzębiej Góry spektakl jaki urządziły tego dnia chmury. Wykonuję ekspresowy tranzyt przez mało ciekawe, za to ruchliwe Władysławowo, a następnie wskakuję na niebieski pieszy, który ciągnie się półwyspem aż do Helu. Wracam z niego na nieco nudną ścieżkę rowerową przed Chałupami, by chwilę potem zajrzeć do portu w Kuźnicy.
Nad Zatoką Pucką wyraźnie rozkręca się jakaś odległa burza. Zaglądam jeszcze do portu w Juracie i po niedługim czasie melduję się w kropiącym deszczu na Helu. Tam chwilę mi się schodzi aby znaleźć camping, a padający coraz mocniej deszcz nie ułatwia sprawy. Wreszcie jest - Helkamp. Nieco zaskakuje mnie sporą ilością namiotów jak na przedsezon. Większość to motocykliści. Namiot rozbijam w deszczu, ale jest mi wszystko jedno. Wracam się już bez bagażu po zakupy spożywcze, a kiedy rozpakowuję je koło namiotu, rozpętuje się konkretna burza i ulewa. Zapinam rower do drzewa i już wewnątrz namiotu pichcę sobie fasolkę po bretońsku na kolację oraz wypijam gratulacyjne piwko. To koniec wycieczki. A pioruny walą jeszcze długo w noc z niesłabnącym, intensywnym deszczem.
Wtorek, 11 czerwca 2019 · dodano: 18.06.2019 | Komentarze 0
Poranek znowu pogodny, a dzień zapowiada się bardzo upalnie. Szynobus do Gdyni mam dopiero po 11-tej, dlatego niespiesznie suszę i zwijam biwak, spożywam śniadanie a następnie zalewam sobie kawę. Po spakowaniu objeżdżam helską promenadę, której nie dane mi było zobaczyć w trakcie poprzedniej wizyty. Leżę sobie na plaży około pół godziny, a potem powolnym tempem dojeżdżam na stację, gdzie czeka już szynobus. Po 11-tej żar leje się z nieba. Niestety ta część szynobusu, gdzie są wieszaki na rower ma uszkodzoną klimatyzację. W Juracie i Jastarni dobija rowerzystów i ludzi. Kierowniczka toczy jakieś boje, bo rowerów jest z 10, a miejsc na nie formalnie tylko 6. W Gdynii historia z klimą się powtarza. Wagon bezprzedziałowy z wieszakami na rowery nie posiada klimatyzacji, a otwarcie tych małych, czołgowych okienek niewiele daje. A zatem powrót z Helu jest iście... piekielny. ;) Za to ostatnie 15 minut podróży, które tym razem spędziłem w Kolejach Mazowieckich to przyjemna, wręcz błoga klimatyzacja... :)
Cała wycieczka bardzo mi się podobała, mimo wcześniejszych obaw, że może być nieco monotonnie dla osoby preferującej raczej górskie szlaki. Nic z tych rzeczy! Wystarczy zjechać z R10, poszukać szlaków pieszych i już robi się ciekawie. Szczególnie mile wspominam lasy obok Świnoujścia, Woliński Park Narodowy z pięknie położoną Wisełką i "górskim" szlakiem czerwonym w jego wschodnich rubieżach. Fajnie było pozwiedzać znane mi okolice Łazów i znowu przeprawić się mierzeją oddzielającą oddzielającą jezioro Bukowo od morza. Zaskoczenie wyjazdu to również czerwony szlak prowadzący po klifach na wschód od Ustki. Dalej - Słowiński Park Narodowy - doskonałe miejsce z atrakcjami typu bagna pod Klukami czy pomosty na jeziorze Łebsko. Za Łebą też ciekawie - Szlak Nadmorski Bałtycki prowadzi lasami przez Stilo aż po Białogórę i Dębki. Półwysep Helski nie jest aż tak nudny, kiedy urozmaici się go wizytami na niebieskim pieszym. Odczarowałem też trochę swoją niechęć do miejscowości Hel - poranny, niespieszny spacer wzdłuż brzegu, gdzie Zatoka przeradza się w Otwarte Morze robi wrażenie. :)