Info

Ten blog rowerowy prowadzi Mariusz vel zarazek z podwarszawskich Marek/Nadmy.
Więcej o mnie. Bikestatsowa tablica.


baton rowerowy bikestats.pl
Poprzednie lata


2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
Mapa wycieczek po górach:





Wypady kilkudniowe

rok 2023
Piwniczna - Beskid Sądecki i Pieniny
(184 km)



Podlasie: Suwałki - Mikaszówka
(306 km)


rok 2022
Beskidy: Rzeszów - Sucha Beskidzka
(500 km)

Kampinos, Płock, Sierpc, Górzno
(375 km)

Górzno
(578 km)

Podlasie
(240 km)

Kurpie, Mazury, Suwalszczyzna
(450 km)


rok 2021
Beskid Sądecki, Góry Lubowelskie, Pieniny
(293 km)

Podkarpacie
(258 km)


rok 2020
Beskidy: Przemyśl - Piwniczna (354 km)

Podlasie: Supraśl - Krynki - Czeremcha
(240 km)

Bieszczady
(108 km)


rok 2019
Beskid Śląski, Żywiecki i Mały
(297 km)

Beskidy: Przemyśl - Piwniczna
(404 km)

Wybrzeże: Świnoujście - Hel
(470 km)


rok 2018
Beskidy: Jasło - Bielsko
(510 km)


rok 2017
Beskid Sądecki i Małe Pieniny
(168 km)

Beskid Śląski, Żywiecki, Sądecki oraz Gorce
(350 km)

Kaszuby i Bałtyk
(111 km)

Bieszczady i Beskid Niski
(190 km)


rok 2016
Beskidy
(467 km)

Górzno II
(238 km)

Górzno I
(308 km)

Roztocze Południowe
(197 km)


rok 2015
Karpaty
(585 km)

Kaszuby
(193 km)


rok 2014
Bieszczady i Beskid Niski
(420 km)

Górzno k/Brodnicy
(205 km)

Góry Świętokrzyskie
(77 km)

Suwalszczyzna
(158 km)


rok 2013
Roztocze Bis
(130 km)

Roztocze
(304 km)

Suwalszczyzna
(373 km)

Pogórze Strzyżowskie i Przemyskie
(240 km)

Jura
(180 km)


rok 2012
Kurpie, Mazury, Suwałki
(405 km)

Suwalszczyzna
(280 km)

Roztocze
(240 km)
Szastarka - Werchrata

Podlasie
(159 km)
Drohiczyn - Nurzec


rok 2011
Roztocze
(226 km)
Lublin - Józefów Rozt.


rok 2008
Polska Egzotyczna II
(444 km)
Terespol - Suwalszczyzna


rok 2007
Polska Egzotyczna I
(370 km)
Terespol - Roztocze



Wycieczki jednodniowe
Wycieczki jednodniowe
rok 2016
 
Na rowerze 113 km: Wyszków i Serock



rok 2015
 
Na rowerze 113 km: Kazimierski Park Krajobrazowy
Na rowerze 130 km: Liwiec i Siedlce
Na rowerze 101 km: Kampinos


rok 2014
 
Na rowerze 101 km: Wyszków - Brok - Małkinia
Na rowerze 86 km: Urle - Sadowne Węgrowskie
Na rowerze 78 km: Urle - Konwalicha - Kobyłka
 
rok 2013
 
Na rowerze 107 km: Puszcza Kamieniecka
Na rowerze 83 km: Mazowiecki Park Krajobrazowy
Na rowerze 120 km: Wyszków, Kamieńczyk, Urle
Na rowerze 92 km: Kuligów, Niegów, Kraszew
 
rok 2012

Na rowerze 105 km: Kurpie: wzdłuż Narwi i Pisy
Na rowerze 110 km: Bug: Arciechów - Wyszków
Na rowerze 77 km: Wioski pod Tłuszczem
Na rowerze 93 km: Topór w Puszczy Kamienieckiej
Na rowerze 52 km: Pogórze Wielickie
Na rowerze 43 km: Kraków - Tyniec
Na rowerze 40 km: Kręcący z burzami
Na rowerze 63 km: Nad Bug
Na rowerze 55 km: Wołomin - Kanał - Zalew
Na rowerze 50 km: Lasy Legionowskie i Białołęka
Na rowerze 110 km: Wyszków i Brok nad Bugiem
Na rowerze 69 km: Pod Goździówkę
Na rowerze 71 km: Wokół Radzymina
Na rowerze 55 km: Kuligów nad Bugiem
Na rowerze 22 km: Rowerem po jeziorku
Na piechotę 15 km: Kampinos
Na rowerze 39 km**: Heavy frost biking ;)
Na rowerze 94 km**: Styczeń Bike Attack ;)

rok 2011

Na rowerze 43 km: Peregrynacja lokalna #6
Na rowerze 71 km: Wzdłuż Osownicy
Na rowerze 65 km: Pulwy i Puszcza Biała
Na rowerze 70 km: Topór - Chrzęsne
Na rowerze 86 km: Cegłów - Nadma
Na rowerze 92 km: Mrozy - Łochów
Na rowerze 226 km: Z Lublina na Roztocze
Na rowerze 98 km: Kawa w Łochowie

OKOLICE KOSZALINA:
Na rowerze 42+35 km: Jamno i Arboretum
Na rowerze 82 km: Gotyckie kościoły

Na rowerze 82 km: Treblinka - Liwiec - Urle
Na rowerze 112 km: Z Ostrołęki do Tłuszcza
Na rowerze 64 km: Z Rząśnika na Pulwy
Na rowerze 72 km: Szewnica - Bug - Zegrze
Na biegówkach Koniec zimy 2010/2011

ROZTOCZE:
Na biegówkach 16 km: do Florianki (Roztocze)
Pieszo 35 km: do Górecka (Roztocze)
Na biegówkach 20 km: do Lipowca (Roztocze)

1726 km - TOTAL*
rok 2010

październik 2010: Jesienny Zalew Zegrzyński 48 km: Jesienny Zalew Zegrz.

OKOLICE KOSZALINA:
czerwiec 2010 24 km: Iwięcino
lipiec 2010 85 km: Wokół jeziora Jamno
czerwiec 2010 74 km: Wokół jeziora Bukowo
czerwiec/lipiec 2010 Mapka zbiorcza (Koszalin)

maj 2010: Lasy Miedzyńskie - Stara Wieś - Liw 118 km: Lasy Miedzyńskie
kwiecień 2010: Dzięciołek - Liwiec - Bug - Rządza 87 km: Puszcza Kamieniecka
styczeń 2010: Wydmy Nadmy Wydmy Nadmy
styczeń 2010: Baza rakiet na biegówkach Baza rakiet

703 km - TOTAL*
rok 2009

pazdziernik 2009: Autem dookoła Polski Dookoła Polski
wrzesień 2009: Topór - Czaplowizna - Kamieńczyk - Barchów 52 km: Czaplowizna
wrzesień 2009: Dalekie - Brańszczyk - Brok - Małkinia 70 km: Dalekie-Tartak
wrzesień 2009: Nieporęt - Kobiałka - Zielonka 45 km: Kobiałka
sierpień 2009: Zambski - Bartodzieje 47 km: Zambski
sierpień 2009: Małkinia - Łochów 67 km: Wilczogęby
sierpień 2009: Urle - Zalew 83 km: Z Urli nad Zalew
lipiec 2009: Wisła i Narew 67 km: Wisła i Narew
czerwiec 2009 58 km: Kamieńczyk
lipiec 2009 61 km: Urle n/Liwcem
czerwiec 2009 111 km: Siedlce
biegówki luty 2009 Śnieg po kostki
biegówki styczeń 2009 Na nartach po okolicy

948 km - TOTAL*
rok 2008

październik 2008 Pożegnanie jesieni
lipiec 2008 Okolice Nadmy II
czerwiec 2008 Okolice Nadmy
kwiecień/maj 2008 Nad Wkrę (108 km)
9 marca 2008 Wesoła Ponurzyca
17 lutego 2008 Podryg zimy nad Wisłą
3 lutego 2008 Sroga zima!
12/13 stycznia 2008 Styczeń Plecień (57 km)

1224 km - TOTAL
rok 2007
22 km - Spacer wyborczy
55 km - Tropem jesieni
31 km - Leśne przejażdżki
40 km - Puszcza Słupecka
57 km - Poligon w Zielonce
82 km - Łąki Radzymińskie
90 km - Wycieczka wałowa

1413 km - TOTAL
rok 2006
32 km - Sylwester w siodle
41 km - Na grzyby
133 km - Czersk
151 km - Treblinka
60 km - Warszawa
71 km - wokół Zalewu
80 km - Tłuszcz
45 km - Kampinoski PN
118 km - Nowe Miasto
31 km - Jez. Zegrzyńskie

1227 km - TOTAL


rok 2005
40 km - rezerwat "Łęgi"
101 km - Mińsk Maz.
58 km - Legionowo
91 km - Wyszków
55 km - Ossów
60 km - Warszawa
50 km - Kuligów
166 km - Wyszogród
88 km - Otwock
40 km - Kanał Żerański

749 km - TOTAL

rok 2004
150 km - Węgrów
101 km - Stanisławów
115 km - Modlin
90 km - Urle (Liwiec)
55 km - Załubice

511 km - TOTAL

* - wszystkie TOTALE dotyczą dystansu przejechanego na rowerze

** - dystans skumulowany kilku wycieczek
Archiwum wpisów na blogu
A przed Bikestatsem było tak...
Tatry, moja druga pasja...
Obserwowane blogi






stat4u
Wpisy archiwalne w kategorii

Karpaty 2015

Dystans całkowity:585.42 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:65.05 km
Więcej statystyk
Dystans:
9.36 km

Powrót

Środa, 2 września 2015 · dodano: 21.09.2015 | Komentarze 3

Zakończenie.

No i to by było na tyle. We środę, 2 września pobudka o 4:00 rano, bo o 5:00 odjeżdża pociąg osobowy do Płaszowa. Składzik pusty, jedzie się przyjemnie. W Płaszowie 2 godziny czekania w prowizorycznej poczekalni - bo na zewnątrz rozpadał się deszcz. Pierwszy deszcz, jaki widzę od dawien dawna. ;) Wreszcie wsiadam w poranne TLK i nadal w komfortowych warunkach wracam do Warszawy.

W sumie w trakcie wyjazdu przejechałem 585 km. Uzbierało się przy tym 11.509 metrów podjazdów.  

Na tej mapie widać całą trasę:  klik!
A tu zestawienie dotychczasowych 3 przejazdów w rejonie:  klik!
Galeria wszystkich zdjęć w Google: klik!
Bonusowy filmik: klik!



Czas do domu...



TLK "Janusz Korczak". 



TLK "Janusz Korczak".







Dystans:
64.81 km

Po Karpatach #7: Dolina Białej Wody

Wtorek, 1 września 2015 · dodano: 21.09.2015 | Komentarze 15

Dzień 7.
Tatry Wysokie.

[podjazdy: 1574 m]





Profil trasy.


To już siódmy i zarazem ostatni dzień rowerowania w górach. Upał nadal trzyma, za to widoczność jest coraz lepsza. Tym razem wybieram się o poranku we wschodnie rejony północnego Podhala i Tatr Wysokich. Najpierw funduję sobie kolejną porcję wyśmienitych widoków - tym razem z Bachledzkiego Wierchu. 


Giewont z Bachledzkiego Wierchu.



Piękne widoki z Bachledzkiego Wierchu.



Piękne widoki z Bachledzkiego Wierchu.



Piękne widoki z Bachledzkiego Wierchu. To chyba zdjęcie nr 2 z moich ulubionych. :)



Na Bachledzkim.

Z Bachledzkiego zjeżdżam polami wprost do Poronina, a stąd rozpoczynam podjazd na Galicową Grapę (980 m). Stamtąd oczywiście też ładnie widać, ale głównie pod słońce, więc zdjęć nie ma. :) Z Grapy 200 metrów w dół na Kośne Hamry i już rozpoczynam 300 metrowy podjazd na Zgorzeliskowy Dział z Upłazem (1004 m) i Wierchem Zgorzelisko (1106 m) w pakiecie. Panoramy z tych szczytów roztaczają się przepiękne, a jednocześnie mało kto tam dociera. Powody są oczywiste 99% ruchu turystycznego w tym rejonie odbywa się wewnątrz TPN.


Z Upłazu (1004 m) w Zgorzeliskowym Dziale (Małe Ciche). A tu link do  szerszej panoramy z tego miejsca (dopiero ostatniego dnia wyjazdu przypomniałem sobie, że mój telefon potrafi robić panoramy). ;)



"Chatka z jarzębiną" pod Upłazem. :)



;)

Kolejny etap zaplanowanej na dziś wycieczki to dojechanie rowerem do królestwa Martina, czyli leśniczówki w Dolinie Białej Wody.


Murań i Hawrań z Wierchporońca.



Łysa Polana.



Łysa Polana. W tym sklepiku zaopatrzyłem się w dwie puszki dobrze schłodzonego Bażanta. :) 



Dolne partie Doliny Białej Wody. Tutaj w zimnej wodzie potoku ukryłem jedną puszkę, aby utrzymała temperaturę do mojego powrotu. ;)



W Dolinie Białej Wody (leśniczówka).



W Dolinie Białej Wody (leśniczówka). Dalej już tylko pieszo. Porzuciłem więc rower w krzakach i powędrowałem pieszo w kierunku Polany pod Wysoką. 



W Dolinie Białej Wody.




Obozowisko taternickie pod Wysoką.



Ściany Młynarza (w drodze powrotnej).



Białowodzka Polana (w drodze powrotnej).

Pozostał już tylko ponowny zjazd do Zakopanego drogą Oswalda Balzera, następnie standardowo kwaterka, prysznic, wjazd na Antałówkę, piwko, chipsy, zjazd do Burniawy, pizza, przelot przez miasto i spać. :)






Dystans:
72.96 km

Po Karpatach #6: Dolina Chochołowska

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · dodano: 18.09.2015 | Komentarze 9

Dzień 6.
Tatry Zachodnie.

[podjazdy: 1552 m]





Profil.


Pogoda nadal piękna na swój specyficzny, hutniczy sposób. ;) Wieczorem odczepiłem wreszcie sakwę, namiot i śpiwór od roweru, przez co stał się tak lekki, że niemal oderwał się od ziemi. Przyjazd do Zakopanego po latach i to rowerem (!!!) uruchomił jakieś rezerwowe pokłady sił. A może to ta pizza wczorajsza? ;) W każdym razie za nic w świecie nie chcę jeszcze wracać i postanawiam trochę tu pomyszkować. Na pierwszy ogień idzie kierunek zachodni z Doliną Chochołowską na deser. Ale najpierw odwiedzam kultowy bar mleczny FIS, w którym zjadłem w swojej tatrzańskiej karierze niezliczoną liczbę jajecznic. ;) Tym razem wciągam kolejną, a po niej jeszcze porcję ruskich (które smakowały mniej więcej jak klej biurowy oblany krochmalem). 
Na pierwszy ogień idzie Gubałówką, na którą podjeżdżam przez Ciągłówkę. Choć to dopiero początek dnia, jak to na Tatry przystało, nawet taki podjazd (zwłaszcza podjechany w całości) potrafi obudzić pragnienie. Dlatego też spożywam piwko w pustej karczmie z tarasem widokowym na szczycie. Pustej, bo jest wcześnie rano i cepry dopiero jadą tramwajem na górę. ;) Kupuję następnie od Wietnamczyka ciemne okulary za 17 zł. Nie lubię jazdy w ciemnych okularach, ale oczy już mają dosyć palącego słońca. Zanim je zgubiłem, pojeździłem w nich dobre 2 godziny - warto było! :))


Ciągłówka - podjazd pod Gubałówkę.

Początkowo z Gubałówki planowałem pojechać od razu czerwonym szlakiem pieszym w pasmo Ostrysza (1029 m), jednak pusty plecak niepokoił mnie mocno. A co będzie jak spotkam po drodze jakiś dogodny bropoint? Zjechałem tedy z niepokojącą prędkością (trzeba to będzie zaraz odrabiać) do Dzianisza, gdzie działał jakiś nieduży, lokalny sklepik. Mając już solidne obciążenie rozpocząłem krótki i brutalny wjazd na Ostrysz ze środka wsi. :) Pod szczytem pogadałem trochę z krowami i posiliłem się drożdżówką, by po niedługim czasie rozpocząć kolejny, widokowy zjazd prosto do Chochołowa.


Zjazd z Ostrysza do Chochołowa.

Cóż tu począć dalej? Asfalt do Witowa raczej nieciekawy... Urywam się tedy szybko na Krowiarki, a stamtąd na dawny pas graniczny, wzdłuż którego prowadzą gruntowe drogi. Cel: Magura Witowska (1232 m). 
Wstrząsające widoki na Tatry, jakie napotykałem tam co parę machnięć pedałami powalały mnie na ziemię! W przenośni oczywiście. :) Aż za dużo tych widoczków, bo ciężko było się skupić na samej jeździe. ;)


Skoruszówka (granica nad Witowem). Gruntówkami dotarłem do w miarę nowego szutru - zjazdu do Witowa. Spotkałem tam amerykańskiego górala na pociesznym motorku, który jechał oglądać jakieś prywatne lasy na Międzypotokach, odziedziczone po dziadkach... Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. :)


Bzdykówka - c.d. jazdy granicą. Tu dla odmiany spotkałem górala wypasającego krowy. Prawie przez pół godziny delektowałem się najczystszej postaci podhalańską gwarą, ale w końcu trzeba było jechać dalej, hej! ;)


Basiorówka.

Po dotarciu na Magurę postanowiłem przedostać się "na skróty" do Siwej Polany u progu Doliny Chochołowskiej. Niestety bezpośrednio granicą się nie dało, bo ścieżka zupełnie zanikała tam. Być może pieszo jakoś by się przedostał... W każdym razie wybrałem zjazd przepięknymi, widokowymi i usianymi szałasami polanami, tj. przez Koszarzyska, Cichą i Molkówkę. Był to chyba jeden z piękniejszych zjazdów w mojej dotychczasowej karierze. :)


Zjazd z Magury na polanę Koszarzyska. Początkowo lasem, by po chwili...


Koszarzyska. Tu to dopiero są mocarne panoramy! Piękne, a mało znane i chyba rzadko odwiedzane miejsca...



Koszarzyska.



Cicha Polana - stąd przez Molkówkę wypadłem z lasu bezpośrednio na Siwej Polanie.

Dolina Chochołowska - nigdy nie podjeżdżałem tam rowerem, choć zdarzył mi się zjazd na wypożyczonym sprzęcie. Podjazd do samego schroniska bardzo przyjemny i nietrudny, ludzi niewiele, widoczki wiadomo... zachodnoiotatrzańskie. Głównie na Kominiarski Wierch.


Schronisko w Dolinie Chochołowskiej, a tam obowiązkowe piwko triumfalne zakupione w schroniskowym barze. :)



I zjazd. Kominiarski Wierch z Chochołowskiej Polany.

Do Zakopanego wracam przez Kościelisko, aby uniknąć busiarskiej drogi łączącej wyloty popularnych dolin. Nie powiem - bardzo sympatyczny i widokowy powrót to był. :)

Giewont z drogi powrotnej przez Kościelisko.

Po odświeżeniu się na kwaterze jadę jeszcze na szczyt Antałówki (z piwem i czipsami w plecaku). To moje ulubione miejsce pod Tatrami na wieczorne oglądanie dopiero co przebytej trasy. :) 


Po drodze mijam dwa jelenie, które również spieszą z czipsami na oglądanie zachodu słońca. :D



Również po drodze udaje mi się zrobić Zdjęcie Wyjazdu pod tytułem "Antałówka skąpana w ciepłych promieniach późnego słońca". :)



Tu właśnie kończyłem przez wiele lat i pobytów tatrzańskie wycieczki, delektując się widokami aż do zachodu słońca.



Zachód słońca nad Zakopanem. W dali Tatry Zachodnie.

Po zmroku zjeżdżam ze szczytu po raz kolejny do Burniawy - tym razem na ruskie. Po kolacji powrót przez Koziniec (gdzie o mało nie zaliczam kolizji z 2 sarnami, szukającymi tamtych 2 jeleni) do kwaterki. I już wiem - że muszę tu zostać na kolejny dzień, wybierając się tym razem w rejon Tatr Wysokich. :)






Dystans:
91.00 km

Po Karpatach #5: Jaworki - Zakopane

Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 17.09.2015 | Komentarze 11

Dzień 5.
Pieniny, Spisz i Tatry.

[podjazdy: 1971 m]





Profil trasy.

Tym razem zjadłem śniadanie własnej produkcji, co jak zwykle musiało oznaczać bułkę z pasztetem i pomidorem. A potem szybko na rower i w góry. Honorowo postanowiłem natychmiast powrócić na szczyty Małych Pienin :) jednak z pominięciem Wysokich Skałek. Konkretnie wjechałem obok schroniska "Pod Durbaszką" na Wysoki Wierch (900 m). Tam już nie napotkałem zbytnich trudności technicznych i na wysokości Szafranówki zjechałem do Szczawnicy na obiad.

Tymczasem orgia pięknych tras i widoków:


Powrót z Jaworek na grań.



W dole Jaworki.



Podjazd pod Durbaszkę. Widoki z dnia na dzień coraz lepsze! :)



Podjazd pod Durbaszkę.



Na granicznych kopach - w dali Wysoki Wierch i Trzy Korony w Pieninach.



Zbocza Wysokiego Wierchu (900 m). Wreszcie pięknie widać Tatry.



Zjazd z Wysokiego Wierchu - widok na Pieniny.



Zjazd z Wysokiego Wierchu.



Widok na Szczawnicę z Huściawy (818 m).



Na granicy - ścieżki w kierunku Szafranówki.

Na samej Szafranówce, na którą prowadzą wyciągi i kolejka ze Szczawnicy doznałem pewnego zamętu nawigacyjnego (wieszający się gps), w końcu jednak udało mi się zjechać na dół w celach obiadowych. A jak smakuje do takiego obiadu zimne piwko w upalny dzień i po dużym wysiłku - kto próbował, ten wie. :) W Szczawnicy nabywam też lichej jakości mapę Podhala ("Podhale" by Gauss, 1:75000). Nie myślałem, że uda mi się dojechać aż tu i stosownej mapy z domu nie zabrałem.

Za Szczawnicą ponownie zmieniam kraj na Slovensko i oglądam sobie przełom Dunajca z mile zacienionej drogi wzdłuż rzeki. Co prawda mnóstwo tam jeździ rowerów i spaceruje ludzi, ale i tak jest pięknie. 

Pieniny - przełom Dunajca.


Pieniny - przełom Dunajca. Droga po słowackiej stronie.


Trzy Korony. Na wysokości Czerwonego Klasztoru wracam do Polski i wjeżdżam do wsi o uroczej nazwie Sromowce, gdzie znowu wpadam w objęcia żaru tropików. :) Jadąc przez kolejne wioski Spisza nie spotykam ani jednego czynnego sklepu - w odróżnieniu od moich okolic, świątobliwi górale ani myślą handlować w niedzielę. A moje butelki i bidony już puste - niech to szlag! 


Jezioro Sromowieckie prawie kipi. ;)

Za Niedzicą skręcam na szutrowy dukt, wiodący na południe w pasmo Magury Spiskiej. Wspinam się i wspinam wygodną leśną drogą na zalesiony grzbiet zwany Pieskowym Wierchem. Szczęśliwie doliną płynie strumień, który stanowi też ujęcie wody (zakazy przepędzania bydła itp). Nabieram więc wody w bidon i butlę. To był dobry ruch, bo Podhale również mnie przywitało nieczynnymi sklepami. Dolina dłuży się niemiłosiernie, dodatkowo robię stromy i - jak się później okazuje - niepotrzebny podjazd, który wysysa ze mnie dużo sił. Już dawno zrezygnowałem z kasku, który wydawał się dodatkowo grzać. Zamiast niego zawijam na głowie przepoconą, jasnoszarą koszulkę, którą co jakiś czas zanurzam (razem z głową) w potoku. Nie wiem jakie to ma przełożenie na jakoś wody poniżej, ale przynosi ogromną ulgę. :)) Zaczynam natomiast wątpić, czy dotrę dziś do Zakopanego. Może Bukowina...
Tymczasem osiągam szczyt i rozpoczynam zjazd. Początkowo lasem, by po niedługim czasie rozpoczęły się zapierające dech i wszystko inne krajobrazy:


Widok na Tatry znad Łapszanki. Długo tam siedziałem, nie mogąc oderwać wzroku...



Z przełęczy nad Łapszanką.



Z drogi Łapszanka - Jurgów. Co tu dużo gadać... :)


Podładowany widoczkami cisnę dalej, ale zupełnie odcina mnie w Brzegach. Mam już w nogach wiele kilometrów nakręconych w upale, a ta wioska jest położona przy bezlitośnie wspinającej się drodze. Podjazd przez Brzegi z Jurgowa jest jednym z bardziej wymagających na Podhalu (był również etapem na trasie Tour de Pologne). Pod koniec wsi zsiadam z roweru ciężko dysząc. Idę dalej pieszo poboczem, mijając... pozamykane sklepy. Przekąszam batona, zapijam strumienianką i ponownie dosiadam bajka, dojeżdżając do drogi 960 (Bukowina Tatrzańska - Łysa Polana). Potem znów mozolnie przez Głodówkę do skrzyżowania z drogą Oswalda Balzera przy Wierchporońcu. Przed rondem ponownie mnie odcina i myślę sobie, że jak tak dalej pójdzie, zanocuję w położonym nieopodal Małym Cichym. Jednak okazuje się, że wspomniana droga w kierunku Zakopanego to praktycznie jeden dłuuuuugi zjazd, nie licząc "hopka" w Brzezinach. Zazadnia, Brzeziny, Toporowa Cyrhla i już serce rośnie bo widzę znajome i jakże bliskie sercu, podtatrzańskie miejsca. Niegdyś bywałem tu po dwa razy w roku, ale po przesiadce na rower nie odwiedzałem już Tatr od 3 lat. Jaszczurówka, Bystre, Nosal, Imperial i już siedzę w Karczmie Burniawa, objadając się pizzą i świętując przy piwku osiągnięcie celu MAX. :)


Cel osiągnięty. :)

Po zmroku zjeżdżam jeszcze w dół Zakopanego, gdzie w okolicach dworca zaplanowałem nocleg. 






Dystans:
85.72 km

Po Karpatach #4: Powroźnik - Jaworki

Sobota, 29 sierpnia 2015 · dodano: 16.09.2015 | Komentarze 5

Dzień 4.
Beskid Sądecki.

[podjazdy: 1849 m]

O 7:00 rano już czekało solidne śniadanie, przygotowane przez gospodarza. Po czymś takim można zdobyć niejeden pagór. :) Zapytałem mimochodem, czy nie dostałbym kieliszka tego pysznego soku, którym słodzi herbatę, abym mógł sobie wzbogacić wodę w bidonie. Gospodarz znika gdzieś w czeluściach spiżarni, po czym wraca ze sporym słoikiem tego rarytasu. Jestem trochę w szoku - nie tylko ze względu na szczodrość, ale też wyobrażając sobie, że będę musiał to wieźć. Moje wymówki, że aż tyle nie godzi się wziąć nic nie dają, koniec końców słoik ląduje w plecaku.
Później okazało się jednak, że duże ilości wypijanej wody opróżniły go w 2 dni. :)
Tymczasem jeszcze tylko psik psik brunoxem na amory, kap kap smarem na łańcuch i już wracam w góry, pod samą granicę. 




Profil trasy.

Mozolny podjazd wyprowadza przez Wojkową i Dubne na bezleśne zbocza, skąd jak zwykle widoków w bród. Po chwili popasu otacza mnie stado owiec - okazuje się, że lada dzień baca będzie je spędzał do Zakopanego. Albo raczej zwoził, bo nie chce mi się wierzyć, że te owce zasuwają tam na piechotę. :)

Pagór i pastwiska nad Wojkową.



Z tegoż samego pagóra widok na pasmo Jaworzyny.



Cerkiew w Dubnem.

Po drodze wjeżdżam do przygranicznej wsi Leluchów, a tam... mrowie Słowaków i samochodów na słowackich blachach. Okazuje się, że cały Leluchów to jeden wielki bazar i skupisko sklepów przygotowanych dla naszych południowych sąsiadów, którym widocznie opłaca się tu kupować. Ech, za moich czasów to kierunek zakupów był zupełnie odwrotny... Przebijam się jakoś przez to nieciekawe miejsce, po czym zjeżdżam wzdłuż Popradu do Muszyny na wczesny obiad. 


Muszyna. Upał, tropiki, gorąco i tłoczno. Zjadam szybko obiad i uciekam stamtąd czym prędzej na słowacką stronę Popradu, gdzie dla kontrastu jest zupełnie pusto, cicho i nawet całkiem fajna rześkość bije od rzeki. :) 


W dolinie Popradu (po słowackiej stronie). Co jakiś czas widać z tych łąk dosyć ruchliwą drogę krajową 971 Muszyna - Piwniczna, a ja się cieszę, że tamtędy nie jadę. Upał jest taki niemożebny, że zjeżdżam nad Poprad, zrzucam ciuchy i zaliczam regularną kąpiel w rzece. Potem - obsychając - przyglądam się spływającym tratwom z upakowanymi polskimi turystami. A ci - dwukrotnie zagadują do mnie "Ahoj, ako se mate?", no to i ja im odpowiadam po słowacku "Mam sa velmi dobre". :) 



W dolinie Popradu (SK). Jadę przez Malý Lipník i Sulín, raz szutrem, raz asfaltem aż do Mníška nad Popradom, skąd przeprawiam się nówką sztuką mostem do Łomnicy i Piwnicznej. 



W dolinie Popradu (SK).

Do samej Piwnicznej nie wjeżdżam, bo i po co. Najwyższy czas ponownie zapuścić się w góry. :) Wspinam się mozolnie zielonym pieszym do przysiółka o nadziejędającej nazwie Piwowary, a tam... nagle trafiam na plenerową mszę z jakiejś okazji. Wprost roi się za ołtarzem od purpurowych biskupich szat. A moja droga przecina zgromadzenie wiernych na pół. :) No nic to - dyszę sobie między nimi, rozpycham, przemykam przed ołtarzem i odjeżdżam w dal, choć odgłosy celebracji długo jeszcze dają się słyszeć.  


Podjazd z Piwnicznej na graniczne kopy.



Nad Piwniczną. Poruszam się konsekwentnie, acz mozolnie zielonym pieszym, który prowadzi wzdłuż granicy. Raz jadę, raz wypycham po korzeniach, mijając nieco w dole Chatę na Magórach. Trzeba się wspiąć z 390 m na ponad 1000, czyli na Eliaszówkę. Po drodze mijam bacę pędzącego 6 owiec - ucinamy sobie pogawędkę, a owce obgryzają mi nówkę oponę Geaxa. ;)



Uffff, 1000 m npm, zaraz Eliaszówka. Jest chyba z milion stopni Celsjusza. Nawet las nie daje wytchnienia. Ale i tak jest fajnie :)

Z Eliaszówki zjeżdżam nadal wzdłuż granicy do Obidzy, a dalej podjazd na Szczob (936 m) i Wierchliczkę (966 m).

Zjazd ze Szczobu (936 m).



Zjazd ze Szczobu.



Zjazd ze Szczobu. No pięknie jest. :)

Rozochocony fajnymi trasami i widokami postanawiam jeszcze zrobić Wysoką nad Jaworkami - to już w zasadzie Małe Pieniny. Udaje mi się z wielkim trudem, bo mam już na dziś "pod korek" zdobywania kolejnych metrów na rowerze lub obok niego pod górkę. :) 

W drodze na Wysoką (1013 m).



Radośćdające single pod Wysoką.  :)



Widoczki z Wysokiej. 


W kierunku Wysokich Skałek.




Liczba pozostałej energii już dawno pozostała daleko w tyle za wzbierającym entuzjazmem. Te miejsca są naprawdę dokonałe do MTB. Ze wspomnianej Wysokiej kombinuję jeszcze podjechać do schroniska pod Dubraszką, jednak koszmar o nazwie Wysokie Skałki pokonał mnie z kretesem. Wpychanie tam roweru z bagażem na oparach sił to szaleństwo... Parę kroków i wywracam się z razem z rowerem na pionowych korzeniach. Dalej nie da rady.


Podejście na Wysokie Skałki. (fot. gorydlaciebie.pl)

Wycofuję się więc na przepiękne zbocza Wysokiej nad Rówienkami (baza namiotowa), zwalam na trawę i leżę tam z pół godziny popijając piwko. To był dobry dzień z fizycznym upodleniem się pod szczytami - to lubię. :))
Po jakimś czasie wstaję i zjeżdżam sobie powoli w kierunku Jaworek, podziwiając cudne krajobrazy.


Na zjeździe do Jaworek.



Na zjeździe do Jaworek.



Na zjeździe do Jaworek.



Na zjeździe do Jaworek. W powietrzu od wczoraj utrzymuje się jakiś pył (może to znad Sahary?), który bardzo obniża jakość zdjęć - wychodzą zamglone. W rzeczywistości widać dużo lepiej. Na widocznej bujawce zalegam aż do zmroku. Ze względu na ciemności odpuszczam wąwóz Homole i zjeżdżam wprost do wioski na nocleg.






Dystans:
80.27 km

Po Karpatach #3: Chyrowa - Powroźnik

Piątek, 28 sierpnia 2015 · dodano: 15.09.2015 | Komentarze 4

Dzień 3. 
Beskid Niski.

[podjazdy: 1448 m]





Profil trasy.


Drugi dzień w Beskidzie Niskim rozpoczął się tym co zwykle - upałem od samego rana. W Chyrowej dostałem bardzo solidne śniadanie - nie dałem rady tego zjeść, zrobiłem więc sobie kanapki na drogę. :)

Do tego co widać na zdjęciu podano jeszcze jajecznicę oraz na koniec kawę. :)

Ze schroniska ruszam ulicami do Krempnej, w której nocowałem w ubiegłym roku. Tam zakupy w spożywczaku i przez Kotań oraz Świątkową wjechałem na niezbyt długo do Magurskiego Parku Narodowego. A konkretnie w dolinę pod Magurą Wątkowską, wzdłuż której ciągnęła się nieistniejąca obecnie wieś Świerzowa Ruska. Bardzo tam klimatycznie, można odnaleźć wiele śladów po dawnej osadzie, głównie krzyże, ale również piwniczki i zdziczałe, przydomowe drzewa. Trwa tam właśnie wytyczanie ścieżki przyrodniczej lub szlaku (mostki, przepusty, odwodnienia itp) - dzięki czemu mogłem się wreszcie potaplać trochę w błocie. :) Upał sprawiał, że co pół godziny oblewałem głowę wodą ze strumienia.


Dawna cerkiew w Kotaniu. Urokliwa.



Magurski Park Narodowy. Tym razem wpadłem do parku tylko "na chwilę". 



Charakterystyczna kapliczka w Świątkowej. Znajduje się m.in. na okładce przewodnika po Beskidzie Niskim, który posiadam i nawet czytuję czasem. ;)



A to inna, zapomniane kapliczka - pamiątka po wysiedlonej wsi Świerzowa Ruska.



Świerzowa Ruska - dawniej po obu stronach drogi były domy. Teraz straszą stare, powykrzywiane drzewa owocowe - dawniej ozdoby domów gospodarzy.



Pozostałości po mieszkańcach - piwniczka. Niełatwo wypatrzeć takie ślady w gęstwinie roślinności. Z pewnością lepsza na takie poszukiwania jest wiosna.



Świerzowa - kolejna beskidzka kapliczka.

Po wyjechaniu z tej nieco mrocznej doliny zaległem na przełęczy Majdan, ciężko dysząc od bezlitosnego upału. Na szczęście w plecaku miałem schłodzony napój uspokajający - ostatni Harnaś z zasobnej lodówki Ludmiły. :) Schroniłem się w cieniu pod głazem jakichś-tam-myśliwych i rozpocząłem kontemplację pięknej okolicy. Wkrótce jednak wypadł z lasu wprost na mnie jakiś bajker z kamerką przyczepioną do kierownicy (w ogóle tego dnia spotkałem AŻ kilku rowerzystów, zarówno w wersji z sakwami, jak i na lekko). Dosiadł się, pogadli my i ustalili, że trzeba jechać na piwko do bacówki Bartne. Tak też uczyniliśmy - nawet ciekawie było jechać przez kilka kilometrów w czyimś towarzystwie. Pod bacówką zamarudziłem na rozmowach z godzinę, ale... po co się spieszyć? Zwłaszcza, że kolega z Rzeszowa, a więc prawie miejscowy - sprzedał mi wiele ciekawostek i polecanych w okolicy miejsc. Wreszcie każdy z nas rozjechał się w swoją stronę.

Ja przetransferowałem się szutrami i drogami Beskidu Niskiego przez Banicę, Gładyszów, Regietów, Hańczową, Ropki, Izby i Tylicz do Powroźnika w Beskidzie Sądeckim.


Dwujęzyczne napisy w łemkowskich wsiach.



Żar tropików... :)



Cerkiew Skwirtne.



Okolice Hańczowej.



Okolice Hańczowej.



Nad Izbami (Szyberny Wierch). Przepięknie!



Powroźnik - stąd po raz pierwszy zobaczyłem Tatry.

Po zakwaterowaniu się i prysznicu odpalił mi się jeszcze łazik. Ale zanim zdążyłem się ubrać usłyszałem "puk puk" do drzwi. Ja patrzę, a tam gospodarz tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazuje mi zejść na dół na obiad... Ki czort? Przecież nie zamawiałem obiadu, tylko śniadanie na rano. No nic - schodzę do prywatnej kuchni, a tam micha strogonowa, kilka grubych pajd świeżo upieczonego, domowego chleba oraz pyszna herbata z sokiem malinowo-klonowym. Pyyyychota! Na drugi dzień rano chciałem dopłacić za ten obiad, ale gospodarze kasy przyjąć nie chcieli... 

A co do wieczora jeszcze - po obżarciu się spakowałem mapę, czołówkę, piwo do plecaka i powędrowałem na szczyt wyciągu, aby podziwiać nocną panoramę miasta oraz delektować się bardzo ciepłą nocą. W sumie spokojnie możnaby tu rozbić namiot - miejsce spokojne i z panoramami. 


Powroźnik zapadający w sen (ze wzgórza nad wsią).



Cerkiew w Powroźniku.






Dystans:
81.93 km

Po Karpatach #2: Zagórz - Chyrowa

Czwartek, 27 sierpnia 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 2

Dzień 2.
Beskid Niski.

[podjazdy: 1335 m]

Poranek w Zagórzu nie pozostawiał złudzeń - będzie upał. Szybkie śniadanie i transfer wzdłuż rzeki Osławy do Karlikowa, skąd planowałem rozpoczęcie podjazdu na Tokarnię (778 m) - pierwszy szczyt pasma Bukowicy. Był to jednocześnie początek wycieczki po Beskidzie Niskim.





Profil trasy.



Z podjazdu pod Tokarnię w Paśmie Bukowicy.




Z podjazdu pod Tokarnię.




Z Tokarni - widok na wschód.




Z Tokarni - widok na zachód. W tym miejscu spotkałem pierwszego bodaj turystę pieszego, który kontemplował sobie widoczki. Pogadaliśmy trochę, potem on powędrował dalej, a ja jeszcze napawałem się pięknem tego miejsca (zdjęcia oczywiście tego nie oddają).



W Paśmie Bukowicy. 



W Paśmie Bukowicy. Jeszcze kawałek połoniną i wjechałem w buczynowe lasy, które pokrywają prawie wszystkie grzbiety. Prowadzą tam wygodne single lub szersze wydeptane drogi, wysokość trzyma wyrównany poziom, dlatego jedzie się wspaniale! :)


Bukowe lasy między Tokarnią, a Zrubaniem (Pasmo Bukowicy).



A to już zjazd do Puław.



Wisłok w Puławach.

Z Puław wyjeżdżam na kolejne pagóry, położone na wschód od wsi Królik Polski.


Podjazd pod Kuncakową (582 m), wzgórze między Wisłoczkie m, a Królikiem Polskim (nieopodal Wisłoczek, 614 m).



Pod Kuncakową.




Zjazd do Królika Polskiego.

A z Królika kolejna terenowa przygoda - podjazd zanikającą drogą przez skoszone (lub nie) łąki tzw. Siwicami na Kamińską (639 m), wzgórze w pobliżu Zawadki Rymanowskiej (nad nieistniejącą wsią Kamionka).

Podjazd pod Kamińską (639 m).



Podjazd pod Kamińską.



Podjazd pod Kamińską.



Kamińska. Widok w kierunku Zawadki Rymanowskiej. W ogóle z tego szczytu roztaczały się fantastyczne panoramy - zrobiłem tam dłuższy popasik. A potem jak zwykle rewelacyjny i szybki terenowy zjazd do Zawadki. :)

Dzień zbliżał się do końca, postanowiłem jeszcze wyjechać (jak zwykle czerwonym pieszym) na Garb pod Chyrową i zanocować poniżej wzniesienia, w schronisku o tej samej nazwie. Podjazd był super, miejscami trudny ze względu na gałęzie. Oczywiście końcówkę już wypychałem.


Podjazd/wypych na Garb w pobliżu Chyrowej.




A tu widać wieczorny popasik niedaleko schroniska w Chyrowej, tuż po zjechaniu z pagórów. Na unej łącce zagotowałem sobie jeszcze zupę, bo było tak pięknie, że nie chciało mi się kisić w schronie, do którego dotarłem już po zmroku. Obsługa przemiła, a szefową kuchni jest Ludmiła, sympatyczna Słowaczka, z którą sobie pogawędziliśmy o Tatrach. Wytargowałem z jej lodówki 4 Harnasie oraz zamówiłem też na rano śniadanie za 12 zł.

Dzień bardzo udany, choć upał już mocno dawał się we znaki. Beskid Niski jest pięknym kawałkiem Polski - jestem tu już po raz drugi i pewnie wrócę jeszcze nie raz. 






Dystans:
90.34 km

Po Karpatach #1: Przemyśl - Zagórz

Środa, 26 sierpnia 2015 · dodano: 14.09.2015 | Komentarze 7

Dzień 1.
Pogórze Przemyskie i Góry Słonne.

[podjazdy: 1780 m] 

Coraz bardziej lubię Przemyśl. Już trzykrotnie rozpoczynałem lub kończyłem tam jakąś rowerową eskapadę i za każdym razem to miasto kusiło, aby zatrzymać się w nim na dłużej, połazić, pozwiedzać, coś wypić i zjeść. Jest na końcu świata, paręnaście kilometrów od ukraińskiej granicy. Drzemie w nim kawał historii, ma sporo zabytków, położone na pagórach z wartkim Sanem przepływającym przez środek wydaje się nieco magiczne... A przemierzając jego wąskie, wybrukowane uliczki często można usłyszeć rozmowy mieszkańców toczone śpiewnym ukraińskim.
Niestety tym razem dojechałem tam tuż przed północą, dlatego pozwiedzałem tylko ciemne uliczki, dodatkowo pełne kałuż po niedawnym deszczu. Miasto spało w najlepsze... Dobrze, że wiedziałem, gdzie znajduje się schronisko "Matecznik", bo niełatwo go znaleźć (zwłaszcza nocą). GPSy natomiast, gdy im podać dokładny adres, doprowadzają do jakiejś zaspawanej furtki. ;) Tymczasem trzeba się przedostać od tyłu, przez wątpliwej reputacji osiedle, potem między garażami dotrzeć do właściwej bramy...
W schronisku czekał na mnie ktoś z obsługi, a że wiedziałem co i jak, po kwadransie szykowałem się już do snu.
(...)
Początkowo miałem trochę inne plany - dotrzeć do Przemyśla jeszcze przed 17:00-tą i przebić się 20 km na najwyższe okoliczne wzgórze - Kopystańkę, aby rozbić tam namiot. Niestety zamieszanie z pociągami popsuło te plany. Nie ma jednak tego złego - w nocy padał deszcz, dlatego musiałbym rano uporać się ze zwijaniem mokrego namiotu itp. Dodatkowo Kopystańka zaatakowana za dnia, okazała się wcale nie być taka łatwa i kto wie, czy nie dotarłbym tam dopiero po zmroku przy świetle czołówki.





Profil wycieczki.




8:30. Poranek przed schroniskiem w Przemyślu. Sprzęt gotowy do podróży. :)



Przemyśl - rynek o poranku po nocnych opadach.

Jest bardzo rześko i świeżo, choć trochę mgliście. Rozpoczyna się pierwszy i zarazem ostatni dzień, kiedy będzie można pojeździć bez towarzystwa tropikalnych upałów. Wspomniany deszcz w niczym nie zmienił sytuacji w lasach - nadal jest tam bardzo sucho, co znacznie ułatwia jazdę. No może poza zmorą turystów, czyli "troską leśników o pielęgnację lasu" lub mówiąc wprost - burdelem jaki powstaje po wycince... Przy pierwszej okazji, zaraz za Przemyślem, porzucam drogi i wybieram jazdę połoninkami, zamiast wyasfaltowanymi wioskami na dole. Kulminacją nad taką właśnie wioską (Zalesie) jest góra Grabówka (396 m). A tam od razu dostaję to, po co przyjechałem - fantastyczne terenowe drogi lub ścieżki, biegnące po kopach i pagórach oraz gwarantujące świetne widoki. :) Oczywiście - jak to na Pogórzu Przemyskiem, wokół jest dziko, pusto i zero ludzi.


Połoninki nad Zalesiem.



Pulpit nawigacyjny (mostek w Brylińcach ). 10:10 a.m. ;)

Z Brylińców czerwonym szlakiem pieszym docieram do znanego mi już z ubiegłego roku rozdroża, które mimo panującej suszy nadal zachowuje swój wilgotny, gliniasty klimacik. ;) Odgałęzienie w lewo prowadzi do przysiółka Kopystańka i wygląda na szczęście sucho:  


A poniżej wersja z września 2014. Oj mlaskało wtedy pod małoturystycznymi butami SPD. ;)



Przedarcie się przez kępy pokrzyw i zdziczałe pnącza jakiegoś kłującego dziadostwa wymagało wiele zachodu (jakby to wyglądało w nocy?!? brrrrrr...), jednakowoż - jak to zwykle w górach bywa - na końcu czekała nagroda w postaci fajnych widoków z Kopystańki. Zaś po krzakingu pozostała pamiątka - kolec w oponie i dętce, który tkwił tam do końca wyjazdu skutecznie uszczelniając dziurę. :)


Wypych na Kopystańkę (541 m, Pogórze Przemyskie, park krajobrazowy).



Z Kopystańki.



Kopystańka. Nie był to dzień mega widoczności, ale i tak nie było źle. :)



Z Kopystańki c.d. 



Ze szczytu częściowo szybko i sprawnie, a częściowo mozolnie przez zasypany gałęziami z wycinki las dojechałem do Posady Robotyckiej. Tam gwałtownie po hamplach, bo ukazała się nagle mym oczom całkiem nietypowa cerkiew. Można powiedzieć - pancernik w porównaniu do jej drewnianych sióstr:

Najstarsza zachowana w Polsce, murowana cerkiew obronna w Posadzie Robotyckiej.



W zbliżeniu.

Kolejną połoninką, na którą zaplanowałem wjechać tego dnia była góra Jaworów (Jawor) z masztem, położona nad ośrodkiem myśliwskim Trójca. Ośrodek co prawda straszy na podjeździe zamkniętym szlabanem (aby kontynuować jazdę na szczyt, trzeba przejechać przez teren prywatny), ale ochroniarze łaskawie mnie przepuścili, twierdząc jednak, że za obiektem już dróg nie ma i będę musiał zawrócić, zwłaszcza z rowerem. Oczywiście na szczyt wiodła wygodna łąkówka, którą dało się podjechać do końca bez pchania. :) 

Z góry Jaworów (496 m) nad Trójcą.


Następnie, zaliczając po drodze wzniesienie Chomińskie (znowu świetne widoczki), postanowiłem zjechać do Birczy, jedynego bodaj miejsca w okolicy, gdzie można zjeść obiad i popić go zimnym kuflowym. :)


Zjazd do Birczy, widocznej w dole. Chyba głodny byłem, bo licznik w pewnym momencie pokazywał 70 km/h. :)

Kolejny etap to przejazd przez trzy następujące po sobie pasma: Kiczerki, Bziany i Wysokiego - czerwonym pieszym do Tyrawy Wołoskiej, gdzie dla odmiany zaczynają się góry zwane Sanocko-Turczańskimi. 


Bropoint w Paśmie Kiczerki. ;)



A to już z Bziany nad Roztoką.



Zjazd do Roztoki po różnych, nieoczywistych drogach. ;)

Jako, że dzień miał się ku końcowi, zrobiłem jeszcze morderczy (jak na końcówkę dnia i mocy) podjazd pod przełęcz Przysłup (620 m) w Górach Słonnych, skąd niezłymi serpentynami i z zawrotną prędkością dojechałem do Załuża nad Sanem. Potem po starym, nieczynnym moście kolejowym przedostałem się do Zagórza - celu na dziś. Miasteczko nie zrobiło na mnie zbytniego wrażenia. Złapałem (nie bez trudu) jakąś kwaterkę, zaopatrzyłem się w pobliskiej Biedronce w konieczne składniki wieczerzy i zaszyłem w swoim pokoju. Składnikom zaś czteropak było na imię... ;)

Jak już wspominałem na początku, pierwszy dzień wycieczki był zarazem ostatnim tak rześkim i optymalnym do jazdy rowerem - każdy kolejny tylko pogrążał się w odmętach upału... ;) Po raz kolejny moja strategia wyszukiwania wszelkich niezalesionych pagórów bez cywilizowanych dróg okazała się rewelacyjna - dzięki temu trasa obfitowała w doskonałe widoki - no może nie tak efekciarskie jak te z Bieszczadów, czy Tatr, ale jak dla nizinnego górala z Mazowsza - boskie. W ogóle Pogórze Przemyskie wydaje się być ciekawym rejonem pod rower - trzeba będzie tam wrócić na emeryturze i pojeździć stacjonarnie. :)






Dystans:
9.03 km

Transfer do Przemyśla

Wtorek, 25 sierpnia 2015 · dodano: 07.09.2015 | Komentarze 14


Spis treści:
Dzień 0: Transfer do Przemyśla
Dzień 1: Pogórze Przemyskie (Przemyśl - Zagórz)
Dzień 2: Beskid Niski (Zagórz - Chyrowa)
Dzień 3: Beskid Niski (Chyrowa - Powroźnik)
Dzień 4: Beskid Sądecki (Powroźnik - Jaworki)
Dzień 5: Pieniny, Spisz, Podhale (Jaworki - Zakopane)
Dzień 6: Podhale i Tatry Zachodnie (Dolina Chochołowska)
Dzień 7: Podhale i Tatry Wysokie (Dolina Białej Wody)
Dzień 8: Powrót




Wstęp. 

A było to tak... Od ładnych paru miesięcy nękała mnie ochota na pojeżdżenie rowerem gdzieś na dole mapy. Kiedy więc zorientowałem się, że ładna (choć nieco upalna) pogoda kończy się lada moment, postanowiłem natychmiast działać. Tu pochwalić należy wyrozumiałość szefostwa i kolegów z pracy, albowiem prośbę o 2-tygodniowy urlop zakomunikowałem w poniedziałek, pierwszego dnia po powrocie do pracy z poprzedniego (tygodniowego) urlopu. A zatem przez 3 tygodnie przepracowałem 1 dzień. :)))
 


Ufff... trochę mi zajęło doprowadzenie sprzętu i ekwipunku do ładu, ale wreszcie gotowe. Na tył poszedł nowy Geax, coby gryzł glebę jak pies nogę listonosza. :)



Pożegnawszy się z rodziną jadę sobie zatem wesoło na stację PKP i rozmyślam, jak to fajnie będzie w Przemyślu wieczorkiem rozłożyć sobie mapę i popatrzeć na planowaną trasę... Mapy, mapy... MAPY?!?!? O kur.... zapomniałem zabrać map! Szybki telefon do bazy i na jakieś 5 minut przed odjazdem pociągu pudło z mapami zostało dostarczone. :) Wyselekcjonowałem co trzeba i sru do odjeżdżającego składu.



A skład podjechał (jak na linię wołomińską) nie byle jaki. Co prawda niemłody (rok produkcji 1985), ale zmodernizowany w Mińsku w 2014-stym EN57-AL. 



Głosowe zapowiedzi, klimatyzacja, wifi.... czy to na pewno linia wołomińska???



A tu już TLK na dworcu Warszawa Wschodnia. I przy okazji kolejny fascynujący absurd z krainy PKP Intercity: chciałem kupić bilet na "San" o 8:56, który wg rozkładu prowadzi "przewóz rowerów, l. miejsc ograniczona" (co znaczy w żargonie, że powinien mieć specjalny przedział i kilka haczyków na rowery). W kasie na Wschodnim usłyszałem, że niedasie. Nie ma już rowerowych miejsc, nie pojedzie pan z rowerem tym pociągiem, do widzenia, auf Wiedersehen. Czyżby Przemyśl stał się aż tak popularny wśród rowerzystów? Z ciekawości poszedłem na drugi dzień rano zobaczyć ten pociąg na żywo - okazało się, że wcale nie ma żadnego przedziału rowerowego zasypanego bajkami, a rower można bez problemu przewieźć w przedsionku ostatniego wagonu...
A ja koniec końców bez problemu kupiłem bilet dla człowieka i roweru na "Solinę" o 15:59, która z kolei w ogóle nie posiada dedykowanych miejsc na rowery (rozkład: "przewóz roweru w wagonach nieprzystosowanych"). Podsumowując: nie można kupić biletu na rower w pociągu, który wg rozkładu posiada specjalny przedział dla rowerów, za to można kupić bilet na rower w pociągu, który przedziału rowerowego nie ma. O! :)


Apartamentos w przemyskim schronisku. Proszę się nie czepiać zestawu nawadniajacego! :)