Info

Ten blog rowerowy prowadzi Mariusz vel zarazek z podwarszawskich Marek/Nadmy.
Więcej o mnie. Bikestatsowa tablica.


baton rowerowy bikestats.pl
Poprzednie lata


2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
Mapa wycieczek po górach:





Wypady kilkudniowe

rok 2023
Piwniczna - Beskid Sądecki i Pieniny
(184 km)



Podlasie: Suwałki - Mikaszówka
(306 km)


rok 2022
Beskidy: Rzeszów - Sucha Beskidzka
(500 km)

Kampinos, Płock, Sierpc, Górzno
(375 km)

Górzno
(578 km)

Podlasie
(240 km)

Kurpie, Mazury, Suwalszczyzna
(450 km)


rok 2021
Beskid Sądecki, Góry Lubowelskie, Pieniny
(293 km)

Podkarpacie
(258 km)


rok 2020
Beskidy: Przemyśl - Piwniczna (354 km)

Podlasie: Supraśl - Krynki - Czeremcha
(240 km)

Bieszczady
(108 km)


rok 2019
Beskid Śląski, Żywiecki i Mały
(297 km)

Beskidy: Przemyśl - Piwniczna
(404 km)

Wybrzeże: Świnoujście - Hel
(470 km)


rok 2018
Beskidy: Jasło - Bielsko
(510 km)


rok 2017
Beskid Sądecki i Małe Pieniny
(168 km)

Beskid Śląski, Żywiecki, Sądecki oraz Gorce
(350 km)

Kaszuby i Bałtyk
(111 km)

Bieszczady i Beskid Niski
(190 km)


rok 2016
Beskidy
(467 km)

Górzno II
(238 km)

Górzno I
(308 km)

Roztocze Południowe
(197 km)


rok 2015
Karpaty
(585 km)

Kaszuby
(193 km)


rok 2014
Bieszczady i Beskid Niski
(420 km)

Górzno k/Brodnicy
(205 km)

Góry Świętokrzyskie
(77 km)

Suwalszczyzna
(158 km)


rok 2013
Roztocze Bis
(130 km)

Roztocze
(304 km)

Suwalszczyzna
(373 km)

Pogórze Strzyżowskie i Przemyskie
(240 km)

Jura
(180 km)


rok 2012
Kurpie, Mazury, Suwałki
(405 km)

Suwalszczyzna
(280 km)

Roztocze
(240 km)
Szastarka - Werchrata

Podlasie
(159 km)
Drohiczyn - Nurzec


rok 2011
Roztocze
(226 km)
Lublin - Józefów Rozt.


rok 2008
Polska Egzotyczna II
(444 km)
Terespol - Suwalszczyzna


rok 2007
Polska Egzotyczna I
(370 km)
Terespol - Roztocze



Wycieczki jednodniowe
Wycieczki jednodniowe
rok 2016
 
Na rowerze 113 km: Wyszków i Serock



rok 2015
 
Na rowerze 113 km: Kazimierski Park Krajobrazowy
Na rowerze 130 km: Liwiec i Siedlce
Na rowerze 101 km: Kampinos


rok 2014
 
Na rowerze 101 km: Wyszków - Brok - Małkinia
Na rowerze 86 km: Urle - Sadowne Węgrowskie
Na rowerze 78 km: Urle - Konwalicha - Kobyłka
 
rok 2013
 
Na rowerze 107 km: Puszcza Kamieniecka
Na rowerze 83 km: Mazowiecki Park Krajobrazowy
Na rowerze 120 km: Wyszków, Kamieńczyk, Urle
Na rowerze 92 km: Kuligów, Niegów, Kraszew
 
rok 2012

Na rowerze 105 km: Kurpie: wzdłuż Narwi i Pisy
Na rowerze 110 km: Bug: Arciechów - Wyszków
Na rowerze 77 km: Wioski pod Tłuszczem
Na rowerze 93 km: Topór w Puszczy Kamienieckiej
Na rowerze 52 km: Pogórze Wielickie
Na rowerze 43 km: Kraków - Tyniec
Na rowerze 40 km: Kręcący z burzami
Na rowerze 63 km: Nad Bug
Na rowerze 55 km: Wołomin - Kanał - Zalew
Na rowerze 50 km: Lasy Legionowskie i Białołęka
Na rowerze 110 km: Wyszków i Brok nad Bugiem
Na rowerze 69 km: Pod Goździówkę
Na rowerze 71 km: Wokół Radzymina
Na rowerze 55 km: Kuligów nad Bugiem
Na rowerze 22 km: Rowerem po jeziorku
Na piechotę 15 km: Kampinos
Na rowerze 39 km**: Heavy frost biking ;)
Na rowerze 94 km**: Styczeń Bike Attack ;)

rok 2011

Na rowerze 43 km: Peregrynacja lokalna #6
Na rowerze 71 km: Wzdłuż Osownicy
Na rowerze 65 km: Pulwy i Puszcza Biała
Na rowerze 70 km: Topór - Chrzęsne
Na rowerze 86 km: Cegłów - Nadma
Na rowerze 92 km: Mrozy - Łochów
Na rowerze 226 km: Z Lublina na Roztocze
Na rowerze 98 km: Kawa w Łochowie

OKOLICE KOSZALINA:
Na rowerze 42+35 km: Jamno i Arboretum
Na rowerze 82 km: Gotyckie kościoły

Na rowerze 82 km: Treblinka - Liwiec - Urle
Na rowerze 112 km: Z Ostrołęki do Tłuszcza
Na rowerze 64 km: Z Rząśnika na Pulwy
Na rowerze 72 km: Szewnica - Bug - Zegrze
Na biegówkach Koniec zimy 2010/2011

ROZTOCZE:
Na biegówkach 16 km: do Florianki (Roztocze)
Pieszo 35 km: do Górecka (Roztocze)
Na biegówkach 20 km: do Lipowca (Roztocze)

1726 km - TOTAL*
rok 2010

październik 2010: Jesienny Zalew Zegrzyński 48 km: Jesienny Zalew Zegrz.

OKOLICE KOSZALINA:
czerwiec 2010 24 km: Iwięcino
lipiec 2010 85 km: Wokół jeziora Jamno
czerwiec 2010 74 km: Wokół jeziora Bukowo
czerwiec/lipiec 2010 Mapka zbiorcza (Koszalin)

maj 2010: Lasy Miedzyńskie - Stara Wieś - Liw 118 km: Lasy Miedzyńskie
kwiecień 2010: Dzięciołek - Liwiec - Bug - Rządza 87 km: Puszcza Kamieniecka
styczeń 2010: Wydmy Nadmy Wydmy Nadmy
styczeń 2010: Baza rakiet na biegówkach Baza rakiet

703 km - TOTAL*
rok 2009

pazdziernik 2009: Autem dookoła Polski Dookoła Polski
wrzesień 2009: Topór - Czaplowizna - Kamieńczyk - Barchów 52 km: Czaplowizna
wrzesień 2009: Dalekie - Brańszczyk - Brok - Małkinia 70 km: Dalekie-Tartak
wrzesień 2009: Nieporęt - Kobiałka - Zielonka 45 km: Kobiałka
sierpień 2009: Zambski - Bartodzieje 47 km: Zambski
sierpień 2009: Małkinia - Łochów 67 km: Wilczogęby
sierpień 2009: Urle - Zalew 83 km: Z Urli nad Zalew
lipiec 2009: Wisła i Narew 67 km: Wisła i Narew
czerwiec 2009 58 km: Kamieńczyk
lipiec 2009 61 km: Urle n/Liwcem
czerwiec 2009 111 km: Siedlce
biegówki luty 2009 Śnieg po kostki
biegówki styczeń 2009 Na nartach po okolicy

948 km - TOTAL*
rok 2008

październik 2008 Pożegnanie jesieni
lipiec 2008 Okolice Nadmy II
czerwiec 2008 Okolice Nadmy
kwiecień/maj 2008 Nad Wkrę (108 km)
9 marca 2008 Wesoła Ponurzyca
17 lutego 2008 Podryg zimy nad Wisłą
3 lutego 2008 Sroga zima!
12/13 stycznia 2008 Styczeń Plecień (57 km)

1224 km - TOTAL
rok 2007
22 km - Spacer wyborczy
55 km - Tropem jesieni
31 km - Leśne przejażdżki
40 km - Puszcza Słupecka
57 km - Poligon w Zielonce
82 km - Łąki Radzymińskie
90 km - Wycieczka wałowa

1413 km - TOTAL
rok 2006
32 km - Sylwester w siodle
41 km - Na grzyby
133 km - Czersk
151 km - Treblinka
60 km - Warszawa
71 km - wokół Zalewu
80 km - Tłuszcz
45 km - Kampinoski PN
118 km - Nowe Miasto
31 km - Jez. Zegrzyńskie

1227 km - TOTAL


rok 2005
40 km - rezerwat "Łęgi"
101 km - Mińsk Maz.
58 km - Legionowo
91 km - Wyszków
55 km - Ossów
60 km - Warszawa
50 km - Kuligów
166 km - Wyszogród
88 km - Otwock
40 km - Kanał Żerański

749 km - TOTAL

rok 2004
150 km - Węgrów
101 km - Stanisławów
115 km - Modlin
90 km - Urle (Liwiec)
55 km - Załubice

511 km - TOTAL

* - wszystkie TOTALE dotyczą dystansu przejechanego na rowerze

** - dystans skumulowany kilku wycieczek
Archiwum wpisów na blogu
A przed Bikestatsem było tak...
Tatry, moja druga pasja...
Obserwowane blogi






stat4u
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2018

Dystans całkowity:680.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:48.58 km
Więcej statystyk
Dystans:
50.90 km

Barcice Dolne - Kamienica

Sobota, 6 października 2018 · dodano: 26.10.2018 | Komentarze 6


Sobota. Wycieczka na Koziarz (Beskid Sądecki).

↗ 2059m, 51 km, mapazdjęcia

Kolejny piękny i słoneczny poranek. Z Barcic na dzień dobry czeka mnie 140 metrowa ścianka rozgrzewkowa, za to potem jadę łagodnymi  pagórkami przez różne przysiółki nad Przysietnicą, z których roztaczają się mega widoki. To wprost wymarzone drogi na rower. Wieje dość silny wiatr, ale ja za Gaboniem chowam się już do lasu i rozpoczynam realizację wyzwania rzuconego samemu sobie wieczorem poprzedniego dnia (zapamiętać: ograniczyć spożycie piwa wieczorem!) - podjazd bez zsiadania na Przehybę (1150 m), czyli prawie 800 metrów do góry na dość krótkim odcinku. Słowo się rzekło. Podjazd strasznie się dłużył, ale w końcu cel został osiągnięty. Jako że to sobota, w schronisku pełno ludzi, z czego 80% to jednodniowi rowerzyści. Do okienka kolejka, a w jadalni żeby usiąść trzeba się porozpychać łokciami. W dodatku na głupią jajecznice strasznie dużo czekania. No ale pogodna sobota, to pogodna sobota - ma swoje prawa. :)
Posiliwszy się kontynuję jazdę głównym szlakiem beskidzkim. W okolicach Rokity, jeszcze przed Przysłopem warto zboczyć na szlak niebieski, bo wyprowadza on na bardzo widokową łączkę pod Okrąglicą. Sam Przysłop też oczywiście miły dla oka, czy to kolorowa jesień, czy zima.
Z Dzwonkówki odbijam żółtym szlakiem na północ w kierunku wieży widokowej na Koziarzu. Szlak ten obfituje w miejsca widokowe, ale też miejscami potrafi niezłą stromizną zsadzić z roweru. Jednym z takich miejsc był przysiółek Złotne, gdzie wyrosła nagle przede mną stroma ścianka i już, już zsiadałem z roweru, gdy nagle odezwała się zza płota mała dziewczynka: "ciekawe czy da pan radę podjechać?" :)) Noszkurde, ja nie dam rady?!? :D Mało ducha nie wyzionąłem (a miałem już w nogach Przehybę), ale podjechałem i dopiero jak już nie było mnie widać zza zakrętu, zeskoczyłem z roweru. ;)

Koziarz wraz ze swoja wieżą widokową to miłe miejsce, nieco na uboczu, ale odwiedzane przez różne znaczne persony. ;)
Kawałek dalej, gdzieś na Okrąglicy oglądam zachód słońca, po czym zapuszczam się w strome i zalesione zbocza sprowadzające w doliny. Nadchodzi czas na użycie latarki, bo już prawie nie widzę szlaku i dwa razy popełniam błąd, zapuszczając się w boczne odnogi, które kończą się krzaczorami i trzeba wypychać z powrotem. Niestety latarka wygląda na zepsutą, mruga jak w horrorze i nie daje zbyt wiele światła. Nie przejmuję się, w końcu już prawie widać światła Łącka, gdzie wyjadę na oświetlone ulice. Żółty szlak robi się bardzo stromy. Zsuwam się jakoś pomału w stronę Dunajca - raz o mało nie zaliczyłem wywrotki (idąc), a przy okazji z przewróconego roweru odpadł licznik (co odkryłem kolejnego dnia rano). Na brzeg tej sporej rzeki docieram już mocno wyczerpany. Łącko jest na wyciągnięcie ręki, ale...
Nie wiem czemu sobie ubzdurałem patrząc na mapę, że tam musi być przewieszony jakiś mostek. Otóż mostku nie ma, jest za to prom. Czynny w październiku jakoś od 12 do 13-tej. :) Podobno mostek mają zbudować. Na pewnym forum jest trochę zdjęć z tego miejsca. Teraz się trochę z tego podśmiewam, ale wtedy nie było mi do śmiechu.
Nie wyobrażałem sobie powrotu tym stromym szlakiem pod górę i szukania alternatywnej drogi, zwłaszcza że próbowałem taką wypatrzeć jadąc w dół i nic oczywistego nie widziałem. I co teraz? Dzwonić do GOPR? Wyśmieją mnie. Raczej zapalić sobie na brzegu ognisko i jakoś przekoczować do rana (żałowałem że nie mam żadnej maty), choć temperatura nocą zbliżała się do kilku stopni powyżej zera. Kiedy tak zrezygnowany  dumałem nad sytuacją, zacząłem przełączać podkłady mapowe w nawigacji Garmina, którą mam na kierownicy. PL_TOPO - nie ma żadnych ścieżek tylko las i las. UMP - to samo. OSM? Na OSM wypatrzyłem jakiś nieistniejący w terenie dawny szlak rowerowy wiodący lasem powyżej promu w kierunku Zarzecza. Wycofałem się mozolnie pod górę i faktycznie natrafiłem na jakąś zakrzaczoną przecinkę leśną. Gdyby nie ta mapa, to chyba nie odważyłbym się w nią brnąć, jednak Garmin pokazywał, że idę dobrze. I faktycznie, wkrótce ścieżka zaczynała się poszerzać, krzaków i gałęzi coraz mniej, aż wreszcie po kilometrze szutr i asfalt. Ufff... W Kamienicy, gdzie miałem nocować byłem po 21:00-szej... Na osłodę tego wieczora dostałem od gospodyni talerz przepysznych placków z jabłkiem - mniam!

(wszystkie dni chronologicznie)







Dystans:
52.82 km

Banica - Barcice Dolne

Piątek, 5 października 2018 · dodano: 25.10.2018 | Komentarze 3


Piątek. Czas na mój ulubiony Beskid Sądecki.
↗ 1820m, 53 km, mapazdjęcia


W Banicy budzi mnie piękna, słoneczna pogoda, która pozostanie już ze mną do końca pobytu w Beskidach (a nawet tydzień dłużej). Humor od rana dopisuje, bo za chwilę wjadę w Beskid Sądecki. Jednak najpierw czekają mnie bardzo widokowe - bo bezleśne - pagóry między Banicą, a Mochnaczkami. Niestety ostre słońce nieco ogłupia mój i tak dość głupi aparat, dlatego większość zdjęć jest prześwietlonych. Ale co tam zdjęcia - grunt, że oczy się napasły. :)
Startując z Mochnaczki Wyżnej omijam szerokim łukiem od północy "aglomerację Krynicy" i wspinam się od wschodu, najpierw żółtym, potem niebieskim szlakiem na pierwszy, większy szczyt Beskidu Sądeckiego - Runek. Bywałem na nim wiele razy, ale nigdy od tej strony. :)

Będąc zaś na Runku grzechem byłoby nie zboczyć z trasy w celu odwiedzin Bacówki nad Wierchomlą - schroniska nie dość że z klimatem, to jeszcze z jakimi widokami... Wcale nie szkoda tych 200 metrów utraconej wysokości. 
W bacówce spożywam pyszny żurek (osoby które coś zamówiły wywoływane są po imieniu!), a potem jak zwykle wyleguję się przed nią podziwiając panoramę. Roztaczały się stamtąd najlepsze w trakcie tego wyjazdu widoki na Tatry. W kolejnych dniach horyzont był coraz bardziej zamglony i choć było je nadal widać, to już nie tak wyraźnie.
Po powrocie na Runek kontynuuję trasę, ponownie zbaczając z czerwonego szlaku - tym razem aby zobaczyć Czarci Kamień - określany w literaturze jako wychodnia lub skalny taras. Spodziewałem się nie wiadomo czego, a tam faktycznie kawał skały, ale szczelnie otoczony lasem bez jakichkolwiek widoków. 
Kontynuuję jazdę beskidzkimi grzbietami w kierunku Hali Łabowskiej. Po drodze mijam jakiegoś nadąsanego rowerzystę, który prowadzi rower pod górę i nie odpowiada na moje "cześć". Z kolei kawałek dalej doganiam jakąś inną parę jadącą na rowerach w tym samym kierunku co ja. Mówią, że ów rowerzysta zerwał łańcuch i pytał ich czy nie mają skuwacza lub spinki. Nie mieli. Ja miałem i to i to, szkoda że się nie odezwał i nie zapytał. 

Wreszcie jest Hala Łabowska, a tam przy schronisku pusto, cicho, jakoś tak leniwie i bardzo przyjemnie. Nie spieszę się dziś nigdzie, po prostu jadę sobie po swoich ulubionych pagórach i jest mi dobrze. :) Z Łabowskiej znanymi już na pamięć halami pedałuję do schroniska Cyrla, gdzie częstują mnie oryginalnym czeskim Pilznerem Urquellem (warzonym w Plzeňskim Prazdroju, a nie jakaś polska podróba). Wygrzewam się w słońcu na ławkach przed budynkiem, a następnie przez przysiółek Makowica wbijam się na jakąś ścieżkę przyrodniczą, która - miejscami dość trudna technicznie - doprowadza mnie do pięknych, głębokich wąwozów na potoku Rzyczanowskim ("Głęboki Jar") i dalej do Woli Kroguleckiej koło Rytra. W Woli zbudowano (o czym nie wiedziałem, choć bywam często w okolicy) taras widokowy, z którego można podziwiać piękne panoramy doliny Popradu z Rytrem i Nowym Sączem, pasma Radziejowej oraz Makowicy. Taras zatrzymuje mnie oczywiście na dłuższy czas, oglądam tam zachód słońca i odjeżdżam dopiero gdy robi się dokuczliwie zimno. 

Planowałem spać w Przysietnicy, ale okazało się że tamtejsze noclegownie nie chcą mnie ugościć - a to przez jakieś zawody nartorolkowe, odbywające się w pobliskim Gaboniu. Udaje mi się coś znaleźć w Barcicach, ale pani mnie uprzedza, że już od jakiegoś czasu nie włącza ogrzewania, bo nie ma gości, więc jak chcę. Mówię, że chcę i to z pocałowaniem w dłoń, bo nic innego nie ma. Miejsce okazuje się być całkiem miłe, ale faktycznie szybko robi mi się tam zimno. Przynoszę licznik rowerowy z wbudowanym termometrem, który po kilkunastu minutach leżenia na stole pokazuje 12.8*C, a po chwili trzymania w dłoni rozgrzewa się do stopni 13-stu. Czyli klimat trochę jak pod namiotem. Na szczęście w prysznicu jest gorrrrąca woda! W nocy wskakuję do śpiwora i przykrywam się dodatkowo jakimiś pledami, wysypiając się całkiem nieźle. 

(wszystkie dni chronologicznie)






Dystans:
66.83 km

Desznica - Banica

Czwartek, 4 października 2018 · dodano: 24.10.2018 | Komentarze 7


Czwartek. Całkiem pusty Beskid Niski.
↗ 1570 m, 67 km, mapazdjęcia


Tego dnia dane mi było obcowanie z naturą w całkowitej samotności, nie licząc zwierząt. Beskid Niski to rzadko uczęszczane pasmo, a już zwłaszcza jesienią trudno tam kogokolwiek spotkać... 
Po spożyciu obfitego śniadania, przygotowanego z dostarczonych wczoraj produktów, wsiadłem na rower i praktycznie od razu wjechałem do Magurskiego Parku Narodowego (Desznica leży tuż przy jego granicy). Czwartek był raczej zimnym dniem, bo temperatura utrzymywała się poniżej 10 stopni, a do tego wiał silny wiatr. Na szczęście od czasu do czasu wyglądało też słońce, a po deszczu pozostało już tylko wspomnienie w postaci kałuż i gdzieniegdzie błota.

Trasa wiodła przez całkowicie opustoszałe doliny, w których zazwyczaj przed wojną istniały tętniące życiem łemkowskie wsie. I tak przemierzam  Nieznajową (w tym zamkniętą na cztery spusty "Chatkę w Nieznajowej") oraz zgliszcza turystycznego domku MPNu.
Słońce zachodzi, duje wiatr, a wspomniane zgliszcza roztaczają ponurą aurę. Z pewnym trudem przychodzi mi pokonanie otaczających chatkę brodów. W pewnym momencie było blisko zmoczenia butów, na szczęście wyratowałem się. Kolejna dolina to już bardziej malowniczo oświetlona słońcem  Radocyna. Po drodze mijam wiele charakterystycznych dla Beskidu Niskiego kamiennych krzyży, będących pamiątką po niegdysiejszych mieszkańcach, a także symboliczne, samotne drzwi do nieistniejących już domów...

W Koniecznej z rozpaczą stwierdzam brak sklepów spożywczych, więc niepocieszony ruszam czerwonym szlakiem pomiędzy słupkami granicznymi między Polską, a Słowacją na szczyt Jaworzyna. Gdzieś w połowie podejścia (bo o jeździe nie było już mowy) docierają do mnie coraz bardziej intensywne dźwięki - to zbliża się Słowak, z przytroczonym do paska dzwonkiem. Twierdzi, że poprzedniego dnia w przysiółkach po słowackiej stronie granicy (Huta i Regietówka) zauważono dwa niedźwiedzie (a może to ten sam?), dlatego woli dzwonić. Hmnnn... nie polepsza mi to i tak dość melancholijnego nastroju i na wszelki wypadek sam instaluję podobny dzwonek do kierownicy. Jaworzyna od wschodu do istny killer dla osoby pchającej objuczony rower. Poziomice zagęszczają się tam niemożebnie, a na szczycie można sobie pooglądać co najwyżej las. 

Z Przełęczy Regietowskiej przejeżdżam do Wysowej i moją uwagę przykuwa tam niepozornego wyglądu bar "U Tomasza", gdzie na szczęście serwują całkiem dobre ruskie pierogi. A do tego Pilsvara z Grybowa, czyli smaczne piwo "rodem z Beskidu Sądeckiego". Od razu humor się polepsza. :) W trakcie posiłku dosiada się pewien starszy już wiekiem kuracjusz (w końcu to Wysowa-ZDRÓJ), który okazuje się być zapalonym rowerzystą, trzaskającym niegdyś rowerowe maratony typu Bałtyk-Bieszczady. Gawędzimy sobie o rowerowych sprawach, ale mnie już czas w dalszą drogę, choć w sumie niewiele tego dnia pozostało. 

A zatem znowu przemierzam beskidzkie dolinki urozmaicone  pamiątkami po wysiedlonych wsiach (dzikie drzewa owocowe, wywyższone fragmenty łąk po dawnych zagrodach, kamienne krzyże, leśne cmentarze i cerkwiska). Mijam bardzo malownicze Ropki, a następnie docieram do Banicy, gdzie zastaję zamknięty jakiś kwadrans wczesniej spożywczak. No nie, tak być nie może! Łomoczę do drzwi domu i nalegam na sprzedaż, bo pić mi się chce. Szefowa sympatycznie udaje focha, ale godzi się wspomóc strudzonego wędrowca tym i owym. Przy okazji mówi, że ma też noclegi, ale nie korzystam. Zaopatrzony jadę na Izby, gdzie zastaje mnie zapadający zmrok. Wymyśliłem sobie, że zanocuję w "Domu na Łąkach" - agroturystyce zachwalanej przez jednego z turystycznych blogerów. Jednak kiedy zobaczyłem wygląd tego przybytku i wiele wypasionych aut zaparkowanych przed nim, to mina mi zrzedła. Z trudem (ledwie ciurkający roaming słowackiej sieci) udało mi się wczytać stronę tego luksusowego miejsca, a ceny które zobaczyłem sprawiły, że natychmiast zawróciłem do Banicy z zamiarem zanocowania w domku ze wspomnianym sklepem. Szefowa była trochę zaskoczona, jak mnie zobaczyła. ;) Po zrzuceniu bagaży wybrałem się jeszcze ponownie w stronę Izb, aby pomedytować beskidzką atmosferę na łące w zapadającym zmroku.

(wszystkie dni chronologicznie)





Dystans:
41.65 km

Jasło - Desznica

Środa, 3 października 2018 · dodano: 05.12.2018 | Komentarze 7


3-13 październik 2018   ***  10 dni  ***  
14.450m  ***  510 km

Środa. Dzień transferowy i Beskid Niski.

↗ 332m, 42 km,  mapazdjęcia


Już trzeci rok z rzędu zafundowałem sobie jesienną wycieczkę po Beskidach (mapa). Tym razem w odróżnieniu od dwóch poprzednich zaplanowałem trasę ze wschodu na zachód. Trochę dlatego, że jazda w odwrotnym kierunku przez znane rejony to zawsze coś nowego, a poza tym ten kierunek wydawał mi się wygodny komunikacyjnie (mam tu głównie na myśli remont linii do Nowego Sącza i Krynicy, gdzie początkowo planowałem zacząć).
W zasadzie większość środy spędziłem na podróży pociągami - najpierw Intercity z Warszawy do Rzeszowa, gdzie po godzinie przerwy, wypiciu kawy i naładowaniu w poczekalni telefonu udałem się dalej nieco już leciwym szynobusem do Jasła.


tu tradycyjnie mała obserwacja taborowa.

W nowych pociągach IC jest jak zwykle sporo gimnastyki z upychaniem rowerów na wieszakach, bo są przeważnie projektowane zbyt ciasno, a wiszące na nich rowery potrafią blokować przejście. Już nie wspomnę, że niekiedy trzeba poprosić pasażerów, aby zabrali z tego miejsca swoje bagaże. Za to w podkarpackim szynobusie miejsca było mnóstwo, a wieszaki tak szerokie, że i fatbike'a bez trudno można tam powiesić. Rower się na takim haku gibie do tego stopnia, że trzeba go trzymać ręką, aby nie przydzwonił w głowę pani siedzącej obok na podwyższonym podeście... :)
Początkowo w szynobusie frekwencja niezła. W Strzyżowie wysiadła większość pasażerów i dalej pojazd jechał już opustoszały, by wreszcie zatrzymać się w Jaśle. Jeszcze przed miastem wnętrze pociągu oświetlało słońce, ale jak tylko wysiadłem natychmiast zaczął lać deszcz. Schowałem się pospiesznie w stojącym obok toitoju, gdzie wykorzystałem przerwę na przebranie się w ciepłe ciuchy (przebieranie się w toitoi wymaga jeszcze większej ekwilibrystyki niż wieszanie rowerów w Pendolino). Były okolice godziny 17-tej, a temperatura nie przekraczała 10 stopni. Kiedy przestało padać rozpocząłem jazdę z pełnego kałuż Jasła na południe... Gdzieś w Dębowcu ponownie dorwał mnie deszcz. Nie przejmowałem się tym, bo wiedziałem, że prognozy na kolejne dni są niezłe. Przeczekiwanie zaś pod wiatą przystanku umilała mi tęcza i rozmowa z oryginalnym turystą, który czekał na autobus do Jasła.  

Gdzieś przed Osiekiem Jasielskim pojawiły się takie specyficzne, cycate chmury, które pewnie mają jakąś fachową nazwę. W ogóle tego dnia, poprzez dynamiczną pogodę, zjawiska chmurowe co rusz zaskakiwały. Im dalej od Jasła, tym bardziej dawało się poczuć zbliżający się Beskid Niski.  Przy granicy Magurskiego Parku Narodowego na środku drogi stanął sobie dorodny jeleń z dużym porożem i złośliwie czekał, aż zacznę sięgać do aparatu. Po trwającym długo wzajemnym mierzeniu się wzrokiem wreszcie postanowiłem zrobić zdjęcie, a wtedy natychmiast skoczył w krzaki. I kto mi uwierzy, że go widziałem?

Pod wieczór zaczęło się rozpogadzać, ale i szybko ściemniać. Zapadł już zmrok, kiedy dotarłem na nocleg do Desznicy. Gospodyni agroturystyki zapytana o to czy mi nie sprzeda 2 jajek na śniadanie, przyniosła ich aż 4, do tego 2 cebule, pomidora, masło, herbatę w torebkach i słoik miodu z własnej pasieki. I nie chciała za to kasy, musiałem siłą wcisnąć jej 5 zł. Inny świat...

(wszystkie dni chronologicznie)